środa, 29 kwietnia 2015

"Złam mi serce. Złam je tysiąc razy, jeśli zechcesz" - Jedyna

1 komentarz:
Hej! Strasznie zalegam z recenzjami dla Was, ale postaram się to szybciutko nadrobić, dlatego dziś zapraszam Was na recenzję kolejnego tomu „Rywalek”, czyli „ Jedynej”.

UWAGA! Recenzja może zawierać spoilery dotyczące poprzednich części.












Tytuł: Jedyna [Selekcja #3]
Tytuł oryginału: The One
Autor: Kiera Cass
Wydawnictwo: Jaguar





Eliminacje trwają dalej. Ami nie konkuruje jednak tylko z trzema pozostałymi dziewczynami, ale przede wszystkim z ojcem Maxona, który z miłą chęcią pozbyłby się jej z pałacu. Jedyną szansą na pozostanie w „zawodach” jest zyskanie wsparcia wśród poddanych. W dodatku sprawy dotyczące rebeliantów wcale nie cichną, a wręcz przeciwnie - nabierając coraz szybszych obrotów. I to głównie dzięki temu wątkowi „Jedyna” stanowi tak świetną lekturę.

Porównując „Jedyną” do poprzednich części, zbawienne jest to, że konflikt miłosny schodzi bardziej na drugi plan i nie jest już tak męczący. Zamiast tego dużo się dzieje, jeśli chodzi o kwestie polityczne. Problem rebeliantów zyskuje nowe światło. Wreszcie możemy zaobserwować stanowcze rozróżnienie pomiędzy rebeliantami z północy i Południowcami. Prowadzi to do toku niespodziewanych zdarzeń, które niezwykle wzbogacają całą opowieść.

Przyznam, że obserwując Ami przez wszystkie trzy tomy powieści łatwo dostrzegamy jej ciągłe zmiany. W „Elicie” często pokazywała się od gorszej strony, dumając nieustannie jak to trudno jej się zdecydować nad wyborem, z którym chłopakiem powinna być. Jednak w tej części ta kwestia ulega zmianie w pozytywnym znaczeniu. America bardziej skupia się na dobru kraju i jego mieszkańców, a sprawy sercowe powoli się rozjaśniają. Nie tylko stara się pokazać swoją wolę walki, ale też uczy się myśleć, by móc ją dobrze wykorzystywać.

Maxon wciąż jest wspaniałym bohaterem, ale w „Jedynej” jego charakter jeszcze się wzmacnia. Staje się bardziej pewny i stanowczy, dzięki czemu jeszcze więcej zyskał w moich oczach. Zaś Aspen, mimo iż momentami mnie irytował, ewoluował z biednego, dumnego chłopaka z domku na drzewie do silnego, męskiego gwardzisty, który zachwyca zarówno postawą, jak i poczynaniami. Po tej części stawiam mu dużego plusa i dodaję do grona faworytów.

Zanim jeszcze zabrałam się za „Jedyną” przeczytałam w komentarzach na moim kanale wiele entuzjastycznych opinii na temat tej książki. Na szczęście mam w zwyczaju podchodzenie do każdej książki z czystym umysłem, nie oczekując nic specjalnego, dzięki czemu zazwyczaj czytana powieść pozytywnie mnie zaskakuje. Mówiąc szczerze, „Jedyna” zdecydowanie dorównuje poziomem poprzednim częściom, jednak nie mogę powiedzieć, że jest ona wiele od nich lepsza. Owszem, niektóre aspekty wypadają znacznie lepiej niż w dwóch pierwszych tomach, ale nie sprawia to, że oceniam ją wyżej.

Podsumowując: „Jedyna” była dla mnie bardzo przyjemną lekturą, która stanowiłaby doskonałe zakończenie serii. Jednak wkrótce ma pojawić się kolejny tom, którego szczerze się obawiam. Po przeczytaniu tej części czuję się usatysfakcjonowana. Główni bohaterowie wywarli na mnie pozytywne wrażenie, a motywy książki były niezwykle interesujące. Przyznam, że „Jedyna” jest nieco lepsza od poprzednich tomów, lecz nie aż tak jak sugerowałyby napotkane przeze mnie opinie.

Ocena ogólna: ★★★★★★★★☆☆ (8/10)




I to by było na tyle. Kolejna dobra książka przeczytana w tym miesiącu. A mam dla Was jeszcze do zrecenzowania inne smaczne kąski. Dlatego czekajcie cierpliwie na kolejne recenzje. To papa! :)

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

"To przypomnienie o ludziach, których zawiodłem" - Hopeless

1 komentarz:
Hej! Zapraszam Was tym razem na recenzję książki, której byłam chyba najbardziej ciekawa w tym miesiącu. Powieść ta zebrała tak różne opinie, że nie mogłam się doczekać, żeby przekonać się jakie wrażenie wywrze na mnie. A mówię tu o „Hopeless”, oczywiście.













Tytuł: Hopeless
Tytuł oryginału: Hopeless
Autor: Colleen Hoover
Wydawnictwo: Otwarte





Sky niebawem ma skończyć osiemnaście lat. Od trzynastu mieszka z Karen, adopcyjną matką, która sprzeciwia się nowoczesnym technologiom, więc dziewczyna wychowuje się bez telewizji, internetu czy nawet telefonu komórkowego. Jednak wcale nie narzeka, kocha Karen i uznaje jej zasady. Oprócz tego przez te wszystkie lata Sky była uczona w domu, aż do ostatniego roku liceum. Mieszkająca praktycznie za ścianą przyjaciółka namawia ją, by iść do szkoły, zaznać czegoś nowego. I tak też się dzieje. Wraz z rozpoczęciem nowego roku szkolnego, zaczyna się kolejny etap w życiu Sky. A wiąże się to między innymi z poznaniem tajemniczego chłopaka - Holdera.

Zagłębiając się w lekturę „Hopeless” czytelnik bez problemu może wyróżnić dwie części opisywanej historii. Pierwsza to ciepła i przyjemna opowieść o nastoletnim życiu, przyjaźni i miłości. Wprowadzająca tajemniczą nutę, ale przede wszystkim wciągająca czytelnika swoją lekkością i niezaprzeczalnym urokiem. Byłam zaskoczona tym jak często się śmiałam, pochłaniając tę subtelną, aczkolwiek oryginalną miłosną opowiastkę. Słodycz ta mogłaby się ciągnąć aż do końca, jednych nudząc, innych rozczulając, lecz nagle Colleen Hoover funduje nam potężną eksplozję. Zrzuca na czytelnika bombę, po której już nic w tej historii nie będzie toczyć się tak jak do tej pory.

Absolutnie nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że „Hopeless” to tylko kolejne oklepane romansidło. Rozumiem, że niektórzy mogą wyrobić sobie takie zdanie przeczytawszy tą pierwszą część opowieści, choć na mnie zrobiła ona pozytywne wrażenie. Lecz kiedy autorka serwuje nam mocną dawkę dramatu i tajemnic, książka ta staje się zupełnie nieporównywalna z żadną inną. Czytamy ją niemal z zapartym tchem, aby tylko jak najszybciej rozwiać wszelkie niejasności i znaleźć odpowiedzi na nurtujące nas pytania.

Jeśli chodzi o opisane na kartach powieści postaci to przyznam się szczerze, że naprawdę udało mi się polubić Sky. Jest ona dość charakterystyczną bohaterką, zdecydowanie różniącą się od typu ślamazary zagubionej w wielkim świecie, jaki to typ często przewija się w książkach. Za samą jej postać daję autorce dużego plusa. Oprócz tego Holder - przystojny, tajemniczy, silny, ale jednocześnie wrażliwy. Cudowna męska postać, która intryguje nas już przy pierwszym zetknięciu z nią. Niespecjalnie mam ochotę skupiać się na postaciach drugoplanowych, lecz jednej z nich nie sposób jest pominąć. Mianowicie, chodzi mi o Breckina - pełnego pozytywnej energii geja, z nieco specyficznym poczuciem humoru, który pierwszy zechciał zaprzyjaźnić się z główną bohaterką. Jego wyjątkowy urok budzi sympatię za każdym razem, gdy tylko Breckin pojawia się w książce.

„Hopeless” jest idealnym połączeniem kilku gatunków. Oczywiście to wątek miłosny jest tutaj motywem przewodnim, jednak nie brakuje w tej książce również obyczajowości dotykającej sfery przyjaźni, rodziny i problemów wewnętrznych, z jakimi zmaga się Sky. Mamy tu też dużą dawkę prawdziwego dramatu, a także potok tajemnic, które wręcz zmuszają czytelnika do pomijania niektórych opisów. Masa emocji zamknięta w tej jednej powieści sprawia, że momentami mamy wrażenie, jakbyśmy czytali jednocześnie co najmniej trzy książki z różnych gatunków. W niektórych powieściach taki zabieg mógłby okazać się totalną klęską i zniszczyć dobry zarys historii, lecz Colleen Hoover doskonale sobie z tym poradziła, dzięki czemu wszystko ma ręce i nogi i jest spojone w logiczną całość.

Podsumowując: Z jednej strony „Hopeless” jest przyjemną, ciepłą i zabawną książką o typowym nastoletnim życiu, ale wciąż potrafiącą zainteresować czytelnika. Aż w pewnym momencie następuje ciąg tak niespodziewanych zdarzeń, że nie jesteśmy w stanie się oderwać. Kiedy ten czas następuje, nie można porównać tego do uczucia, jakby grunt zaczął osuwać nam się pod nogami. Nagle czytelnik po prostu uświadamia sobie, że stabilna powierzchnia, na której stał zniknęła, jakby autorka pociągnęła za dźwignię otwierając ukryty właz, a on spada w niekończącą się otchłań. Wszystko co przewija się w tej książce składa się tylko na jej zdecydowaną niepowtarzalność i niebanalność. A niewątpliwy urok wykreowanych bohaterów jest jak wisienka na torcie w całej tej powieści.

Ocena ogólna: ★★★★★★★★★☆ (9/10)




I to by było wszystko. Długo się wahałam jak powinnam ocenić „Hopeless” i mam wrażenie, że mój ogólny system oceniania książek jest nieco zawyżony, jednak uważam, że osiem gwiazdek byłoby krzywdzącą oceną. Ciekawią mnie Wasze opinie na temat tej książki. Czy na Was też zrobiła ona takie wrażenie? Recenzja w wersji video powinna pojawić się niebawem, a tymczasem zostawiam Was w oczekiwaniu na kolejną recenzję pisaną, która jest już dość zaległa. Na dzisiaj to jednak tyle, to papa! ;)





wtorek, 21 kwietnia 2015

"Niemożliwe wymagałoby tylko więcej czasu" - Ostatnia spowiedź - Tom III

1 komentarz:
Hej! Zapraszam Was na recenzję książki, która zrujnowała mi życie. No, może nie dosłownie. Jednak z licznych przyczyn sprawiała, że mój świat kruszył się i walił. A mówię tu o trzecim i ostatnim tomie „Ostatniej spowiedzi”.

UWAGA! Recenzja będzie zawierać spoilery dotyczące dwóch poprzednich części.














Tytuł: Ostatnia spowiedź - Tom III
Tytuł oryginału: Letzte Beichte III
Autor: Nina Reichter
Wydawnictwo: Novae Res





Bradin i Ally wiodą szczęśliwe życie narzeczonych, ciesząc się sobą nawzajem i nieustannie snując plany na wspólną przyszłość. Wciąż starają się o dziecko, które ma być zwieńczeniem ich wielkiej miłości. Jednak Brade ma też obowiązki związane z karierą i zespołem, co z kolei jest połączone z wyjazdami i zostawianiem ukochanej w domu. A to stanowi jedynie zaczątek lawiny nieszczęść jaka na nich spłynie. W końcu szczęście nie może trwać wiecznie.

Zdradzanie czegokolwiek więcej z fabuły jest zupełnie bezcelowe, gdyż najlepiej samodzielnie stawić temu wszystkiemu czoła, nie wiedząc co też czeka tę parę i jakie okrutne sidła los zastawił na Bradina i Ally. Dlatego też, pomijając niepotrzebne szczegóły, wyjaśnię czemu ta książka rujnuje życie. Po pierwsze, niezwykle przesłodzony początek powodował, że prawie co chwila odkładałam tę książkę z zażenowaniem. Cierpiałam katusze czytając fragmenty słodkiego migdalenia bohaterów. Może jest to kwestią przesytu, może tylko i wyłącznie mojej niechęci jaką mam do tej dwójki jako pary. Pominę nawet kwestię tego upartego starania się o dziecko, bo nawet nie mam siły do tego wracać.

Po pewnym czasie jednak, jak można się spodziewać, coś zaczyna się walić w idealnym świecie Brade’a i Ally. Aż wstyd się przyznać, że czekałam na to z utęsknieniem. Z początku sprawy przyjmowały obrót, który niekoniecznie mną wstrząsał, lecz z biegiem wydarzeń aż trudno było się oderwać od tych wszystkich intryg, zawiłości i problemów. Mogę zdradzić jedynie tyle, że w pewnym momencie w tok zdarzeń wkracza Tom, za co zdecydowanie dziękuję autorce, bo jego osoba jest ogromnym plusem w tej książce, ale o tym nadmienię później. Jednak pojawienie się Toma po pewnym czasie doprowadza do sytuacji, która znów łamie mi serce i doprowadza do wściekłości. A mówię tu już o momencie w okolicy siedemdziesięciu stron do końca książki. I tu następuje kolejny moment zażenowania i znudzenia z mojej strony, w czasie którego moje serducho powoli się zrasta, by za chwilę dostać młotem i rozsypać się w miliardy kawałeczków, których już nikt i nic nie złoży do kupy. I tak, nie wgłębiając się w pełne spoilerów szczegóły, ta książka doprowadziła mój świat do upadku. A przynajmniej metaforycznie.

Skupiając się wreszcie na bohaterach, chciałabym powiedzieć co nieco o trojgu najistotniejszych. Najkrócej o Ally, gdyż ta dziewczyna zdecydowanie nie należy do grona moich ulubionych bohaterek. Może nigdy nie pałałam do niej jakąś szczególną sympatią, ale w drugim i trzecim tomie była po prostu nie do zniesienia. Przykro mi, lecz nie jestem w stanie jej zaakceptować. Po drugie - Brade. Miłość mego życia, chłopak idealny, w drugiej części był nieco rozlazły, lecz w ostatnim tomie udało mu się pokazać więcej charakteru, z czego w sumie jestem zadowolona. Na sam koniec postać, która od początku historii ewoluowała w moich oczach w zaskakującym tempie. Postać, w której zakochujemy się nawet nie wiedząc kiedy, czyli Tom. Niby piąte koło u wozu, lecz dla mnie wisienka na torcie. Gdyż mimo mojej miłości do Bradina, o dziwo, to sceny z Tomem były dla mnie najciekawsze i najbardziej wyczekiwane. Tylko on sprawiał, że historia nie zmieniła się w żałosną telenowelę w wersji książkowej.

Rzeczą, która niezwykle podoba mi się w tej trylogii była przewijająca się w różnych momentach muzyka. Zawsze puszczam sobie proponowaną do danego fragmentu ścieżkę muzyczną, która okazuje się doskonale zgrywać z tokiem zdarzeń. Dzięki tym powieściom udało mi się odkryć wiele piosenek, które trafiły do grona moich ulubionych.

Innym plusem są naprawdę piękne i wyjątkowe myśli, które autorka zawarła w książkach. W tej części szczególnie powtarzane są niektóre cytaty z poprzednich tomów. Nadają one klimatu poszczególnym fragmentom, sprawiają, że dana scena mocniej chwyta za serce. Jeśli ktoś lubi gromadzić piękne sentencje, to „Ostatnia spowiedź” jest doskonałym ich źródłem.

Podsumowując: Trzeci tom „Ostatniej spowiedzi” ma swoje plusy i minusy, zarówno w toku wydarzeń, jak i w bohaterach. Największe zalety to muzyka, zawiłe intrygi oraz męscy bohaterowie. Zaś jeden wielki minus to dla mnie oczywiście główna bohaterka. Jednak nie chcę już bardziej rozwijać tematu Ally. Porównując teraz wszystkie części „Ostatniej spowiedzi”, szczerze mogę powiedzieć, że najlepsza była pierwsza, lecz ta utrzymuje się z nią prawie na równi.

Ocena ogólna: ★★★★★★★★☆☆ (8/10)




I to by było wszystko, jeśli chodzi o finalny tom „Ostatniej spowiedzi”. Wielu z Was może nie zgodzić się z niektórymi moimi opiniami, jednak ta trylogia w każdym wywołuje inne reakcje, w dużym stopniu zależne od osoby. Ja widzę to w ten sposób. Ok, wystarczy gadania. Oczekujcie kolejnych recenzji. To papa! ;)

niedziela, 19 kwietnia 2015

"Moje życie nigdy nie było zwyczajne. Po prostu nie zauważałem jego niezwykłości" - Osobliwy dom pani Peregrine

2 komentarze:
Hej! Zapraszam Was na kolejną recenzję, z którą również jestem nieco do tyłu, czyli recenzję „Osobliwego domu pani Peregrine”. Wersja video również powinna pojawić się wkrótce na moim kanale :)














Tytuł: Osobliwy dom pani Peregrine
Tytuł oryginału: Miss Peregrine’s Home for Peculiar Children
Autor: Ransom Riggs
Wydawnictwo: Media Rodzina





Szesnastoletni Jacob od zawsze miał dobry kontakt z dziadkiem. Kiedy był jeszcze dzieckiem, staruszek Abraham Portman opowiadał mu historie o sierocińcu, do którego trafił w czasach wojny i o mieszkających w nim osobliwych dzieciach. Na dowód pokazuje wnukowi niezwykłe zdjęcia, które i my mamy możliwość oglądać na bieżąco na kartach tej książki. Niestety, w miarę jak Jacob dorasta, przekonuje się, że niestworzone rzeczy opowiadane przez dziadka nie mogłyby być prawdą.

Oprócz szczęśliwych, sielankowych dni jakie dziadek Portman spędził w rzeczonym domu, nad którym pieczę sprawowała pani Peregrine, w swoich opowieściach przytaczał także historie o okropnych potworach, które tylko czyhały na dzieci. Do pewnego czasu Jacob stuprocentowo wierzył dziadkowi, aż w końcu zaczął nabierać przekonania, że staruszek zmyśla, a nawet zaczyna wariować. Tak jak jednego dnia, kiedy dzwoni z przerażeniem do sklepu, w którym pracuje chłopak i przeprowadza z nim gorączkową rozmowę o tym, że rzeczone potwory go znalazły. I w tym właśnie momencie zaczyna się cała nasza tajemnicza historia.

Rozpoczynając swoją przygodę z „Osobliwym domem pani Peregrine”, szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia z czym będę mieć do czynienia. Pomimo iż oglądałam już recenzję tej książki i słyszałam parę słów o fabule, to cała historia i tajemnica jaką jest owiana sprawia, że nawet po zapoznaniu się z grubsza z fabułą, wciąż nie wiemy co nas czeka. Przyznam, że dla mnie akcja tocząca się w książce nabiera prędkości dopiero przy ostatnich stu stronach, a przez pozostałe 3/4 powieści nie toczy się nazbyt szybko. Jednak absolutnie nie ma się co zrażać, ponieważ ta opowieść jest tak wciągająca, intrygująca i niepowtarzalna, że nie zwracamy uwagi na tempo akcji, czy też jego brak. Po prostu pochłaniamy powieść, chcąc odkryć rozwiązanie niektórych spraw i zagłębić się w tą niebanalną atmosferę tajemniczości.

Główny bohater może nie jest typem, z którym się utożsamiamy, czy też z którym możemy się silnie zżyć, a przynajmniej nie było tak w moim przypadku, lecz mimo to z chęcią towarzyszymy mu w tej życiowej przygodzie, odkrywamy tajemnice przeszłości i teraźniejszości, które z każdą chwilą tylko narastają do coraz większej ilości. Razem z nim poznajemy wyjątkowe, osobliwe dzieci, których zwyczajnie nie da się nie lubić. Sama pani Peregrine również jest niezwykłą kobietą, którą najlepiej poznać samodzielnie zagłębiając się w lekturę.

„Osobliwy dom pani Peregrine” wywołuje w czytelniku wiele sprzecznych emocji. Ciekawość i zaintrygowanie przede wszystkim, ale też radość, rozbawienie, śmiech, a jednocześnie smutek, nostalgię i pewnego rodzaju żal. Momentami zachęca - choć nie zmusza - do głębszej refleksji. Można ją czytać szybko, zapewniając sobie gwarantowaną rozrywkę, lub konsumować powoli, niczym prawdziwy koneser. Istne zrównoważenie potrzeb czytelnika.

O stylu pisania autora mogę powiedzieć niewiele. Narracja pierwszoosobowa, oczywiście z perspektywy Jacoba. Historia pisania w sposób nieskomplikowany i łatwo przyswajalny, jednocześnie zachęcający do dalszej lektury. Muszę jednak wspomnieć o kwestii, której nie da się docenić nie mając kontu z książką na żywo. Mianowicie o kwestii wizualnej. Oglądając recenzję i słuchając zachwytów recenzentów nad wyglądem książki możemy zrozumieć tego zaledwie ułamek. Cudowna, twarda okładka, intrygująca od pierwszego rzutu okiem to zaledwie początek. Niezwykłe, osobliwe fotografie przewijające się na bieżąco w trakcie czytania o nich cieszą oko i niesamowicie urozmaicają przygodę z powieścią. Mimo śnieżnobiałych stron momentami miałam wrażenie, że czytam czyjś stary pamiętnik. Zdecydowanie za oprawę wizualną książce należy się szóstka.

Podsumowując: Może i akcja „Osobliwego domu pani Peregrine” przez większość książki nie toczy się zbyt szybko, a przynajmniej dla mnie, to nie umniejsza naszego zainteresowania całą historią. Już po pierwszych kilkunastu stronach mamy ochotę pochłonąć ją w całości, ciesząc jednocześnie oko jej wizualnymi walorami. Polecam ją zdecydowanie zarówno nieco młodszym, jak i starszym czytelnikom.

Ocena ogólna: ★★★★★★★★☆☆ (8/10)



I to by było wszystko, jeśli chodzi o tę książkę. Wiem, że już niejedna taka się pojawiła, czy to w wersji pisanej, czy video, ale i tak mam nadzieję, że była pomocna i zachęcająca do oddania się lekturze tej powieści. To papa! ;)





środa, 15 kwietnia 2015

"To nie świat jest słaby i zepsuty, tylko ludzie" - Miasto szkła

1 komentarz:
Hej! Zapraszam Was na kolejną recenzję, która powinna pojawić się już jakiś czas temu ;) Mianowicie dziś przyszła pora na napisanie paru słów o „Mieście szkła”, czyli trzecim tomie serii Dary Anioła. 

UWAGA! W recenzji mogą pojawić się spoilery odnoszące się do uprzednich części.
















Tytuł: Miasto Szkła [Dary Anioła #3]
Tytuł oryginału: City of Glass
Autor: Cassandra Clare
Wydawnictwo: MAG





Po zdarzeniach na statku Valentine’a nasi bohaterowie zmuszeni są powrócić do ojczyzny Nocnych Łowców. Clave oczekuje wyjaśnień różnych kwestii i potrzebuje przeprowadzić naradę w związku z zaistniałą sytuacją - Morgenstern posiadający dwa spośród trzech Darów Anioła stanowi większe zagrożenie niż kiedykolwiek. A najgorsze jest to, że Nocni Łowcy nie mogą chronić przed nim trzeciego Daru, gdyż nikt nie wie jak wygląda, ani gdzie się znajduje.

Pod wpływem niefortunnego toku zdarzeń podróż do Alicante nie przebiega tak jak powinna. Zamiast Clary, która z nadzieją uratowania matki chciała udać się do Idrisu wraz z Lightwoodami, przez Bramę bezprawnie przemieszcza się Simon. I tak rozpoczynają się kłopoty, które nieuchronnie zmierzają ku rozwiązaniu kwestii objęcia władzy w świecie Nocnych Łowców.

„Miasto szkła” może nie porwało mnie od samego początku, a wręcz przebrnięcie przez pierwszych sto stron momentami bywało czystą udręką. Starałam się przypisać to długą rozłąką ze światem wykreowanym przez Cassandrę Clare, a także mojej nieustającej niechęci do Clary. Były chwile, w których to zastanawiałam się dlaczego tyle osób uważa tę część za tak wybitną i cudowną. Jednak po przekroczeniu magicznej granicy około stu pięćdziesięciu stron, poczułam się jakbym sama przeszła przez Bramę prosto do wspaniałego Miasta Szkła. Po prostu nie mogłam przestać myśleć o tej historii.

Bohaterowie Darów Anioła są niezwykli, wyjątkowi, barwni i sprawiają, że z miejsca możemy się w nich zakochać. Przynajmniej większość. Niestety, główna bohaterka wciąż nie wzbudziła mojej sympatii, a na początku wręcz niechęć. Bijący po oczach egocentryzm Clary , ujawniający się przez pierwszą około 1/5 książki sprawiał, że miałam ochotę złapać ją za ramiona i mocno potrząsnąć, a może nawet sprzedać oprzytomniającego liścia. Na szczęście przyznaję, że po tych krytycznych stu stronach bohaterka krok po kroku się rehabilituje, aż docieramy do punktu, kiedy już nie pałam do niej niechęcią, ale traktuję ją neutralnie, co jest dla mnie i tak sporym zaskoczeniem.

Z olbrzymią przykrością stwierdziłam, że przez tak długą przerwę między częścią drugą a „Miastem szkła”, moja miłość do Jace’a znacznie osłabła. Nie zmienia to faktu, że wciąż jest fantastyczny, zabawny i pełen zwyczajowego sobie uroku, lecz dla mnie osobiście to już nie to co w poprzednich częściach. Za to zdecydowanie wzrosła moja sympatia do Simona. Nie pojmuję dlaczego wcześniej go nie doceniałam i nie potrafiłam dostrzec jak świetną i istotną jest postacią. Zahaczając o Lightwoodów - Isabelle od początku zrobiła na mnie mega pozytywne wrażenie. Uwielbiam taki typ bohaterek - silne, pewne siebie, z charakterkiem. Alec jest z kolei bardzo charakterystyczną osobą, trudną do opisania. Jednak zdecydowanie fragmenty z nim i Magnusem należały do moich ulubionych. Po prostu uwielbiam tę parę!

Charakterystyczny styl pisania Cassandry Clare wciąga czytelnika, sprawia, że książkę szybko się czyta i nigdy nie zalewa nas nadmiarem zbędnych opisów. Podoba mi się też to, że fragmenty są przedstawiane z różnych perspektyw, a nie skupiamy się tylko na toku wydarzeń wokół Clary. Gdyby tak było zapewne prędko bym zwariowała i odłożyła tę książkę, nie doczekawszy najciekawszych zdarzeń. Jednak uważam, że na tym tomie cała seria mogłaby się zakończyć. Wiem, że z początku tak miało być, lecz rozbudowano serię o kolejne trzy tomy. W najbliższym czasie, mimo przywiązania do świata Nocnych Łowców nie mam specjalnie ochoty zagłębić się  w kolejne tomy, lecz możecie być pewni, że kiedyś to zrobię!

Podsumowując: Mimo iż początek „Miasta szkła” był dla mnie trudny do przebycia, zakochałam się w tej części. Akcja dosłownie wessała mnie do świata Nocnych Łowców, dzięki czemu mogłam wszystko przeżywać na bieżąco wraz z bohaterami, z którymi naprawdę się zżyłam - a przynajmniej z większością. Rozmaitość wydarzeń i perspektyw porywa czytelnika i nie chce wypuścić do ostatniej strony. Nie spodziewałam się, że ta książka dostanie ode mnie tak wysoką ocenę.

Ocena ogólna: ★★★★★★★★★☆ (9/10)




I to by było wszystko co chciałam Was przekazać na temat „Miasta szkła”. Mam nadzieję, że recenzja jest satysfakcjonująca, gdyż nie planuję nagrywać jej wersji video. Kolejna recenzja już niebawem. To papa! ;)

piątek, 10 kwietnia 2015

Ci, którzy nie znają przeszłości, zwykle ją powtarzają... i nie chcą słuchać ostrzeżeń - "Cmętarz Zwieżąt"

3 komentarze:
Hej! Zapraszam Was na kolejną recenzję! :) Tym razem na ruszt idzie pierwsza przeczytana przeze mnie książka autorstwa Stephena Kinga, czyli „Cmętarz Zwieżąt”.


















Tytuł: Cmętarz Zwieżąt
Tytuł oryginału: Pet Sematary
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka





Louis Creed przeprowadza się z rodziną do niewielkiego miasteczka Ludlow, gdzie mają wieść spokojne, dość dostatnie życie. Główny bohater dostaje dobrą posadę lekarza na Uniwersytecie, żona i dzieci wydają się zadowoleni, a w dodatku mieszkający naprzeciwko osiemdziesięciolatek szybko staje się najlepszym przyjacielem Lou. Jedyny szkopuł nowego miejsca, to biegnąca przed domem jezdnia, którą mają zwyczaj poruszać się rozpędzone ciężarówki. Niejednokrotnie pupile mieszkańców kończyły na niej swój krótki żywot.

Pewnego dnia Jud, sąsiad Creedów, postanawia pokazać nowym przyjaciołom pewno niezwykłe miejsce, w lesie nieopodal ich domu. Na „Cmętarz Zwieżąt”. Miejsce robi szczególne wrażenie na córce Louisa - Ellie - głównie dlatego, że sama posiada kota, którego bardzo kocha. Odwiedziny tego specyficznego miejsca są bowiem pierwszym żywym kontaktem dziewczynki ze śmiercią. I na tym etapie najlepiej zakończyć wgłębianie się w fabułę, gdyż będzie dużo ciekawiej, kiedy o reszcie przeczytacie sami.

„Cmętarz Zwieżąt” to pierwsza książka Stephena Kinga, którą miałam okazję przeczytać i przyznam, że styl pisania autora od razu mi się spodobał. Codzienność potrafi wyrazić w interesujący, a zarazem prosty sposób. Opisy nie zanudzają czytelnika, a wręcz chętnie się w nie zagłębia, co sprawia, że jesteśmy jeszcze bardziej wkręceni w bieg wydarzeń.

Większość bohaterów odbieram pozytywnie. Louis jest typem, który właściwie ani nie przyciąga, ani nie odpycha. Łatwo go polubić, ale z pewnością nie mogłabym tu mówić o jakimś większym przywiązaniu. Specyficzną postacią był też ponad osiemdziesięcioletni Jud. Mężczyzna od początku budzi sympatię swojskim sposobem bycia i sporą energią i siłą, jak na osobę w tym wieku. Jedynie Rachel, czyli żona głównego bohatera, momentami mnie irytowała. Co prawda nie zapałałam do niej jakimiś negatywnymi emocjami, ale czasem była po prostu denerwująca.

Cała historia jest zdecydowanie niebanalna, lecz mówiąc szczerze nie dostałam tego, czego oczekiwałam po lekturze tej książki. Mianowicie, liczyłam na to, że autorowi uda się mnie przerazić i sprawić, żeby obrazy wykreowane na kartach tej powieści dręczyły mnie po nocach, a przynajmniej powodowały dreszczyk w czasie czytania. Nic takiego się niestety nie wydarzyło. Dopiero pod koniec książki znalazły się może ze dwa fragmenty, które nie tyle przeraziły mnie, co wywołały lekki niepokój. Oprócz tego tok wydarzeń, jaki następuje od drugiej części powieści niespecjalnie przypadł mi do gustu, ale to już dość subiektywna kwestia. Do minusów koniecznie muszę dodać jeszcze jeden element, który niewiarygodnie mnie irytował, a konkretnie opisywanie przez autora, że w późniejszych etapach książki nastąpi śmierć danego bohatera z takiego czy innego powodu. Może i był w tym jakiś głębszy cel, ale zabieg ten, zastosowany dwukrotnie, mnie osobiście bardzo się nie spodobał.

Aby nieco zrównoważyć ten niezamierzony potok krytyki, poruszę jeszcze aspekt, który zrobił też na mnie duże wrażenie, tym razem w pozytywnym sensie. Mianowicie, na kartach tej powieści jest sporo mowy o śmierci. To coś niespotykanego w książkach, a tu jest w dodatku dość rozbudowanym wątkiem. Możemy zapoznać się z wieloma interesującymi spostrzeżeniami dotyczącymi tego ostatecznego zjawiska. Oprócz tego, dzięki niektórym fragmentom sposób myślenia czytelnika o śmierci może ulec zmianie, przez odkrywanie nowych, nieznanych aspektów kresu życia. Autor dzieli się z nami mądrością na ten temat, która wzbogaca nasze doświadczenia z lekturą.

Podsumowując: „Cmętarz Zwieżąt” to książka, po której więcej się spodziewałam pod względem straszności. Jednak dostaje ode mnie zasłużone siedem gwiazdek, przez wzgląd na lekki i wciągający styl pisania autora oraz przede wszystkim za rozwinięcie w tak ciekawy i mądry sposób rzadko poruszanego tematu śmierci. Jednocześnie nawiązując do jednego z minusów książki, mianuję Stephena Kinga Mistrzem spoilerów, ale nie wiem czy w tym wypadku należą się gratulacje.

Ocena ogólna: ★★★★★★★☆☆☆ (7/10)




I to by było na tyle w kwestii „Cmętarza Zwieżąt”. Mimo iż recenzja wyszła raczej bardziej negatywnie, to zapewniam, że pomimo tych paru rzeczy była to dla mnie bardzo przyjemna lektura, więc jak najbardziej polecam, szczególnie fanom twórczości Kinga. Mam nadzieję, że wkrótce pojawi się również recenzja video tejże książki, a wtedy wstawię link do niej poniżej. Czekajcie na następną recenzję, która powinna pojawić się niebawem. To papa! ;)




czwartek, 2 kwietnia 2015

Na początku było nas ośmioro, teraz została szóstka - "Jutro 2. W pułapce nocy"

6 komentarzy:
Hej! Witam Was w kolejnej recenzji! :) Tym razem popiszę trochę o książce, która była właściwie nieplanowana w tym miesiącu, a mianowicie - „Jutro 2. W pułapce nocy”. Oczywiście ponieważ jest to kontynuacja to może przewinąć się parę spoilerów z pierwszej części, więc uprzedzam ;)
















Tytuł: Jutro 2. W pułapce nocy
Tytuł oryginału: The Dead of Night
Autor: John Marsden
Wydawnictwo: Znak Literanova



Wojna trwa. Grupa naszych bohaterów zmniejszyła się o Corrie, która została postrzelona po ostatniej dużej akcji i Kevina, który zdecydował się zawieźć ją do szpitala w opanowanym przez wroga miasteczku. Od tego feralnego dnia słuch po nich zaginął. Ellie i jej przyjaciele wciąż przesiadują w Piekle, planując jak odnaleźć zaginioną dwójkę.

Zaczyna się kolejna walka z czasem, kolejne akcje, mające na celu wyrządzenie jak największych szkód przeciwnikom. Tymczasem robi się coraz zimniej, a w posiadłościach, w których niegdyś mieszkali wraz z rodzinami nasi bohaterowie oraz ich sąsiedzi wkrótce osiedlą się przyjezdni mieszkańcy atakującego ich państwa. Sytuacje, w jakich znajdą się nasi bohaterowie będą dla nich ciężkimi próbami charakteru i możliwości, wywołają w nich też wiele wewnętrznych zmian, nieuniknionych, by przetrwać.

W tej części mamy okazję nieco lepiej poznać większość bohaterów, bardziej się z nimi zżyć, szczególnie z Ellie, co nie jest niczym dziwnym, gdyż to ona jest narratorką tej historii. Jednak ja osobiście wciąż nie odczuwam szczególnej więzi z żadną postacią, choć wszystkich naprawdę lubię i szczerze im kibicowałam.

Ciekawym i nieco bardziej rozbudowanym wątkiem w tej części była relacja Ellie i Lee. Uważam, że to naprawdę cudowna para, o której przyjemnie się czytało i za którą trzymam kciuki. Ten wątek stanowi dobre oderwanie od otaczających bohaterów realiów wojennych i zapewnia minimalny smak tak upragnionej przez nich normalności.

Ogólny motyw tej serii jest zdecydowanie oryginalny, intrygujący i naprawdę wyjątkowy. Lektura zostawia nas z przemyśleniami dotyczącymi naszego życia i postępowania. Pokazuje, że powinniśmy bardziej doceniać to co mamy, bo w najbardziej niespodziewanych okolicznościach wszystko może ulec zmianie i wszystko możemy stracić.

Niestety, mimo wszystkich plusów, nie udało mi się szczególnie bardzo wciągnąć w fabułę. Nie zżyłam się za bardzo z bohaterami, całość książki często zbyt mi się ciągnęła, a miejscami była wręcz nudna i irytująca. Nie jestem pewna czy jest to rzeczywisty szkopuł powieści, czy po prostu jestem zbyt wybredna.

Podsumowując: „W pułapce nocy” to książka ciekawa, niesztampowa i zmuszająca do myślenia ze zdecydowanym nakierowaniem na nastoletnich czytelników. Ukazuje nietypową historię, której nie sposób nie docenić. Mimo to, dla mnie nie była szczególnym fenomenem i podobnie jak część pierwsza oceniam ją na siedem gwiazdek.

Ocena ogólna: ★★★★★★★☆☆☆ (7/10)




I to wszystko, jeżeli chodzi o tę recenzję. Za kolejne części pewnie nieprędko się zabiorę, aczkolwiek na pewno kiedyś dam im szansę. Czekajcie na następną recenzję, która może pojawić się już niebawem. To papa! ;)
© Agata | WS | 1, 2.