poniedziałek, 25 maja 2015

"Nie bój się. Nie pozwól, by to zauważyli" - Mroczne umysły

4 komentarze:
Hej! Obecnie mam dla Was ostatnią zaległą recenzję i mam nadzieję, że już więcej nie narobię sobie takich tyłów. Tym razem kolejna książka o bardzo mieszanych opiniach, czyli „Mroczne umysły”.














Tytuł: Mroczne umysły [Mroczne umysły #1]
Tytuł oryginału: The Darkest Minds
Autor: Alexandra Bracken
Wydawnictwo: Otwarte




Ruby jest jedną z mieszkańców obozu dla dzieci i młodzieży Thurmond. Żyje w czasach kiedy to wszystkie dzieci rodzą się ze specjalnymi zdolnościami, dlatego też władze zamykają je w specjalnych miejscach, odseparowane od społeczeństwa, gdzie każdemu przyporządkowuje się kolor, którym określana jest dana umiejętność. Wyróżnia się pięć takich grup: Niebiescy, Zieloni, Żółci, Pomarańczowi i Czerwoni. Trzy ostatnie kolory uznawane są za bardziej niebezpieczne, dlatego traktowane są „inaczej”.

Więcej z historii zdradzać nie będę, ponieważ najlepiej jest, jak zwykle, śledzić jej tok na bieżąco. Muszę jednak dodać, że klimat nie jest zbyt wesoły, gdyż obdarzeni niezwykłymi zdolnościami młodzi mieszkańcy obozów bynajmniej nie są traktowani jako osoby wyjątkowe, a wręcz jak najgorsi przestępcy. Szczególnie okropnym miejscem jest właśnie Thurmond, gdzie przebywa główna bohaterka. Władza, strażnicy, krótko mówiąc wszyscy dorośli boją się ich i dlatego przez zastraszanie i przemoc próbują utrzymać kontrolę nad uzdolnionymi młodymi.

W osobie głównej bohaterki wyczuwam duży potencjał i z przyjemnością obserwowałam w jaki sposób zmienia się jej postawa i sposób patrzenia z biegiem historii. Jednak wciąż pozostaje przed nią długa droga samodoskonalenia i nabierania niezbędnej w sytuacji, w jakiej się znalazła, pewności siebie. Niestety, były momenty kiedy jej nieporadność działały mi na nerwy. W niektórych fragmentach książki wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby tylko zechciała ukazać nieco więcej charakteru. Jednak ogólnie rzecz biorąc, Ruby wcale nie należy do grupy tych ślamazarnych bohaterek bez kręgosłupa. Po prostu musi jeszcze trochę ewoluować jako postać z naprawdę dużymi możliwościami.

Ekipa, którą poznajemy prócz niej to tryskający energią typ przywódcy stada, będący jednocześnie nogą w sporcie - Liam - sceptyczny i raczej nieufny inteligent - Pulpet - oraz milcząca iskierka radości całej tej pokręconej drużyny - Suzume. Wszyscy troje stanowią doskonały zespół. Mimo iż wydają się dosyć dziwną mieszanką, tylko razem mogą przetrwać w tych ciężkich czasach. Podczas gdy Ruby powoli ich poznawała, ja robiłam to jakby z nią. Patrzyłam na nich jej oczami, wyrabiając sobie o każdym własną opinię i coraz bardziej się do nich przywiązując. Moim zdaniem ta trójka jest zdecydowanie bardziej przekonująca od samej głównej bohaterki i uważam, że autorka świetnie poradziła sobie z wykreowaniem tych postaci.

Zarys całej historii jest bardzo interesujący, jednak, pomimo iż nie cierpię tego robić, muszę porównać początek powieści do „Czasu Żniw” Samanthy Shannon - grupy ze specjalnymi zdolnościami zamykane w obozach z surowym traktowaniem, uciemiężanie niewinnych ze strachu przed ich umiejętnościami. Jednak w miarę rozwoju akcji „Mroczne umysły” absolutnie przestają w czymkolwiek przypominać inne książki. Niestety, muszę przyznać, że miałam duże problemy z wbiciem się w te historię. Książka porwała mnie dopiero po jakichś stu pięćdziesięciu stronach, kiedy zdążyłam już bliżej zapoznać się z bohaterami. Nie mogę znowu powiedzieć, że powieść ta była nudna, czy naciągana - zdecydowanie nie. Po prostu początek nie uderzył zbytnio w moje gusta czytelnicze.

Podsumowując: Kiedy wspominałam o „Mrocznych umysłach” na moim kanale, spotykałam się z dwiema opiniami na temat tej książki - totalnie przeciętna oraz naprawdę świetna. Teraz sama mogę ocenić, że choć trudno w to uwierzyć i jedni i drudzy mają rację. Początkowo książka bywała nużąca i denerwująca - zdecydowanie nie mogła mi podejść. Jednak po pewnym czasie cała historia szczerze mnie zainteresowała. Wiem, że chętnie sięgnę po kolejne tomy z serii, licząc, że moja sympatia do bohaterów sprawi, iż początki kontynuacji nie będą mi się tak dłużyły, jak to było w przypadku tej części. Po lekturze wysnuwam również dwa wnioski, a właściwie motta: „Nie ufaj nikomu” oraz „Zawsze walcz o swoje i nikomu nie daj się stłamsić”. 

Ocena ogólna: ★★★★★★★☆☆☆ (7/10)




I to by było na tyle. Ciekawi mnie Wasza opinia na temat tej książki/serii. A jeśli jeszcze jej nie czytaliście, zamierzacie po nią sięgnąć? Czekam na Wasze odpowiedzi i wkrótce szykuję kolejną recenzję na blogi i mam nadzieję recenzję video „Mrocznych umysłów”. To papa! ;)




środa, 20 maja 2015

"Śmiech nie oznacza, że jest nam wszystko jedno albo, że zapomnieliśmy. Świadczy tylko o tym, że jesteśmy ludźmi" - Miasto cieni

Brak komentarzy:
Hej! Dziś mam dla Was recenzję, którą powinnam napisać już jakiś czas temu, ale oczywiście jak zwykle jestem opóźniona. I już nawet nie będę się usprawiedliwiać maturami. Przejdźmy więc po prostu do recenzji „Miasta cieni”, czyli kontynuacji „Osobliwego domu pani Peregrine”.

UWAGA! Ponieważ jest to kontynuacja, to ta recenzja może zawierać spoilery dotyczące pierwszej części.













Tytuł: Miasto cieni [Pani Peregrine #2]
Tytuł oryginału: Hollow city
Autor: Ransom Riggs
Wydawnictwo: Media Rodzina




Jacob wraz z wszystkimi osobliwymi dziećmi odpływa z wyspy, na której wybuch bomby zniszczył dom opiekującej się nimi ymbrynki. Sama pani Peregrine wciąż pozostaje pod postacią ptaka i nie może się przemienić. Nasi bohaterowie wyruszają w poszukiwaniu innych pętli, gdzie mogą ukrywać się ocalałe ymbrynki, które będą zdolne pomóc opiekunce dzieci. Nie mają pojęcia jakie postacie spotkają na swej drodze.

W tej części powieści obserwujemy długą i pełną przygód podróż naszych ulubionych bohaterów. Po pierwszym tomie, w którym obracaliśmy się głównie wokół tej jednej wyspy, natłok miejsc, wydarzeń i nowych postaci pojawiających się na drodze naszych osobliwców wciąga nas bez pamięci. Od pewnego momentu wszystko dzieje się tak szybko, akcja skacze z jednego zdarzenia w drugie tak nagle i zwinnie, że nim czytelnik się zorientuje już przeleciało mu sto stron powieści.

W „Mieście cieni” Jacob uczy się wykorzystywać swoje osobliwe umiejętności, co sprawia, że chłopak nieco dorośleje. Staje się również częścią rodziny, jaką są dzieci z domu pani Peregrine. Zawsze stara się odnaleźć najlepsze wyjście z trudnej sytuacji i zachować rozsądek w obliczu wyzwań. Jednak pod koniec książki niezwykle mnie zirytował podjętą przez siebie decyzją. Nie chcąc za dużo zdradzać powiem tylko, że chodzi mi o pewne rozwiązanie sugerowane przez cały czas przez Emmę. Dla mnie przyjęta przez niego postawa świadczy o tchórzostwie i tym niestety mnie zdenerwował.

Powieść ta daje nam okazję zbliżyć się nieco do osobliwych dzieci poznanych w pierwszym tomie. Muszę przyznać, że wyjątkowo się z nimi zżyłam. Kibicowałam im przez całą książkę i wstrzymywałam dech, gdy pakowali się w kłopoty. Jednak nowe postacie także wzbudziły moją sympatię. Nie będę nic szczególnie o nich opowiadać, gdyż uważam, że najlepiej jest poznawać je na bieżąco zagłębiając się w lekturę. Możecie być jednak pewni, że są równie osobliwe co znani nam dotąd bohaterowie.

Biorąc „Miasto cieni” pod lupę pod względem wizualnym można bezsprzecznie powiedzieć, że książka jest równie pięknie wydana co „Osobliwy dom pani Peregrine”. Twarda okładka z przykuwającym uwagę zdjęciem, brązowe strony rozpoczynające nowy rozdział, nadające całości wygląd jakby dziennika, a przede wszystkim mnóstwo niezwykłych, osobliwych zdjęć, zupełnie innych niż w uprzednim tomie, lecz równie ciekawych i intrygujących. Zatem oprawa wizualna jak najbardziej satysfakcjonująca, tak jak na to liczyłam.

Podsumowując: Porównując „Miasto cieni” do pierwszej części z serii jest tu dużo więcej akcji, dużo więcej tajemnic i dużo więcej osobliwości. Po przeczytaniu „Osobliwego domu pani Peregrine” bardzo chciałam przeczytać drugi tom, lecz jednocześnie odczuwałam potrzebę zrobienia sobie przerwy od tej historii. Jednak gdy tylko przebrnęłam przez pierwsze kilkadziesiąt stron „Miasta cieni” znów tak wkręciłam się w fabułę, że musiałam szybko skończyć tę książkę. Kontynuacja bardziej niż warta uwagi - dla wszystkich czytelników, którym podobał się tom pierwszy „Miasto cieni” jest pozycją obowiązkową. Mimo to nie oceniłam tej części wyżej niż uprzedniej, właściwie nie jestem pewna czemu. Po prostu uważam, że wciąż nie jest to książka aż na dziewięć gwiazdek. Pomimo tego ze zniecierpliwieniem czekam na kolejny tom, lecz niestety nie nastąpi to zbyt szybko.

Ocena ogólna: ★★★★★★★★☆☆ (8/10)




I to by było na tyle. Niebawem postaram się nagrać recenzję książki na mój kanał, ale jeszcze mam parę innych filmików do nadrobienia… Postaram się załatwić wszystkie zaległości jak najszybciej. Czekajcie cierpliwie. To papa! ;)





niedziela, 17 maja 2015

"Zawsze uważałem, że najpiękniejsi ludzie, naprawdę piękni w środku i na zewnątrz, to tacy, którzy nie są świadomi swojego wpływu" - Obsydian

4 komentarze:
Hej! Dziś zapraszam Was na recenzję książki, która również budziła sprzeczne emocje - od zachwytu, do niepochlebnych porównań do „Zmierzchu”. Mam na myśli oczywiście „Obsydian”. Jeżeli interesuje Was moje zdanie, zapraszam do przeczytania recenzji ;)















Tytuł: Obsydian [Lux #1]
Tytuł oryginału: Obsidian
Autor: Jennifer L. Armentrout
Wydawnictwo: Filia





Katy przeprowadza się wraz z mamą do małego miasteczka, by odciąć się od wspomnień po zmarłym ojcu i rozpocząć nowe życie. Matka radzi sobie ze stratą rzucając się w wir pracy i chce, aby jej córka znalazła przyjaciół i oderwała się od książek i internetu. Dlatego też namawia Katy, by zapoznała się z mieszkającym naprzeciwko rodzeństwem nastolatków. I choć siostra entuzjastycznie podchodzi do zaprzyjaźniania się z nową sąsiadką, tajemniczy Daemon wyraźnie za nią nie przepada. Nie jest to jednak związane z bezpodstawnym uprzedzeniem, lecz z sekretem skrywanym przez rodzeństwo.

Spotkałam się z różnymi opiniami dotyczącymi tej książki. Przede wszystkim kilkakrotnie słyszałam porównania jej do „Zmierzchu”. Osobiście bardzo nie lubię porównań tego typu i często psują mi one przyjemność czytania, gdyż wtedy specjalnie doszukuję się podobieństw do innej książki, zamiast po prostu cieszyć się lekturą. Jeśli chodzi o „Obsydian”, faktycznie znalazłam parę fragmentów, które można skojarzyć ze „Zmierzchem” Stephenie Meyer, lecz myślę, że gdybym nie usłyszała wcześniej tego porównania, to nawet bym nie zwróciła na to uwagi.

Katy jest całkiem przyzwoitą żeńską bohaterką. Nie jest może zbyt przebojowa, czy pewna siebie, ale też nie należy do tych ciamajd co to wszystko trzeba za nie robić i nigdy by się nikomu nie postawiły. Gdyby przyszło mi się z nią zaznajomić na pewno miałybyśmy o czym rozmawiać, gdyż Kat jest książkoholiczką i sama pisze bloga z recenzjami, więc mamy coś wspólnego. Oczywiście bywała też nieco irytująca, ale nie tak jak niektóre książkowe bohaterki, więc mogę jej to darować.

Główna męska postać w tej książce, czyli Daemon Black jest kolejnym facetem idealnym do kolekcji. Sarkazm, ironia i opryskliwość to jego główne atrybuty, lecz jednocześnie jest niezwykle opiekuńczy i zrobi wszystko dla dobra swoich bliskich. Oprócz tego jest oczywiście zabójczo przystojny, wysoki i umięśniony. Po prostu facet do schrupania. Jak tu się nie zakochać? On i jego siostra Dee, mimo dużego podobieństwa w wyglądzie, z charakteru są jak ogień i woda. Dziewczyna usilnie szuka normalnej przyjaciółki, podczas gdy jej brat stara się odstraszyć wszystkich ludzi wokół. Niemożna jednak zaprzeczyć, że troszczą się o siebie nawzajem.

Zarys historii jest naprawdę oryginalny, szczególnie aspekt paranormalny. Całość akcji rozwija się stopniowo, ale w tym przypadku zabieg ten wpływa zdecydowanie na korzyść powieści. Relacja między głównymi bohaterami jest intrygująca, a nieprzewidywalność Daemona jeszcze ją urozmaica. Książkę szybko się czyta, historia wciąga nas i zaskakuje, a postacie pojawiające się na kartach powieści stanowią świetną mieszankę. Fajną rzeczą jest dodatek na końcu książki, który ukazuje fragmenty różnych rozdziałów widziane z perspektywy Daemona. Przyznam się jednak, że ja jedynie zaczęłam czytać ten dodatek, gdyż niespecjalnie podobało mi się jego zawodzenie nad Katy. Zwyczajnie nie zaciekawiło mnie, lecz może kiedyś do tego powrócę.

Podsumowując: Zabierając się za „Obsydian” obawiałam się, że będzie to kolejne ckliwe romansidło z paranormalną nutą, której bohaterka będzie rozlazła, nieśmiała i zamknięta w sobie, a rolą Daemona będzie pokazywać mięśnie czającym się na nią niebezpieczeństwom i obdarzenie Katy cudowną, dozgonną miłością, która sprawi, że dziewczyna stanie się bardziej pewna siebie. Jednocześnie miałam wielką nadzieję, że zakocham się w tej powieści jak wiele osób przede mną. Teraz mogę powiedzieć, że może i to doświadczenie nie skończyło się miłością, ale naprawdę bardzo spodobała mi się zarówno historia, jak i bohaterowie, więc jestem jak najbardziej usatysfakcjonowana. Chciałabym jak najszybciej dorwać kolejny tom…

Ocena ogólna: ★★★★★★★★☆☆ (8/10)




I to by było na tyle. Niebawem postaram się nagrać recenzję „Obsydianu” na mój kanał, a wtedy tradycyjnie wstawię Wam filmik na dole. Osobiście uważam, że warto sięgnąć po tę książkę dla czystej rozrywki. Dajcie znać czy ją czytaliście lub zamierzacie. To papa! ;)




niedziela, 10 maja 2015

Napis wydrapany na ławce w szkole podstawowej na Barker Street w Chamberlain: „Carrie White ma nasrane w głowie” - Carrie

8 komentarzy:
Hej! Dziś mam dla Was recenzję kolejnej książki Stephena Kinga. Krótka książka, którą ponownie zekranizowano, czyli „Carrie”. Recenzja wideo powinna za jakiś czas pojawić się na moim kanale, a wtedy link do niej wkleję Wam na dole ;)
















Tytuł: Carrie
Tytuł oryginału: Carrie
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka





Carrie White od dziecka jest kozłem ofiarnym wśród rówieśników. Wychowywana przez radykalnie religijną matkę, nie potrafi dostosować się do szkolnego środowiska, co powoduje, że nieustanie jest obiektem kpin. Przez lata wszystko cierpliwie znosi, aż do pewnego upokarzającego incydentu, kiedy to dziewczyna dostaje pierwszej miesiączki. Ten zapoczątkowuje serię zdarzeń, które na zawsze odmienią życie Carrie, a przede wszystkim nią samą.

Przyznam, że po tak krótkiej, bo zaledwie dwustu stronicowej książce, spodziewałam się nieco szybszego rozwoju akcji. Jednak King po raz kolejny pokazuje mi swój specyficzny styl - powolny tok wydarzeń przez 2/3 powieści, a potem natłok akcji do samego końca. Tak właśnie jest w „Carrie”. Przez około sto dwadzieścia stron historia strasznie mi się dłużyła. Nie mogłam nazbyt się do niej przekonać, mimo iż główna ciekawił mnie rozwój zdarzeń w życiu głównej bohaterki. Jednak kiedy wreszcie zaczęło się coś dziać, skończyłam książkę bardzo szybko.

Sama Carrie jest interesującą, dość osobliwą postacią. Zaszczuta przez matkę z jej religijną obsesją, dziewczyna nawet nie ma możliwości otworzyć się na innych ludzi. Nieśmiała, zdystansowana i wręcz zacofana, jeżeli chodzi o niektóre codzienne tematy, pokornie znosi wszelkie zniewagi pod jej adresem, choć widać, że jest już na skraju załamania. A w związku z tym budzi się w niej cecha, czy raczej umiejętność, która z ofiary może zrobić zwycięzcę.

Matka Carrie jest kobietą, którą możnaby opisać w trzech słowach - chora na umyśle. To określenie najlepiej do niej pasuje po tym, co wyprawiała na kartach tej powieści. Nawet „przesadnie religijna” nie oddaje sensu jej zachowania. Przy każdej styczności z tą kobietą w czasie czytania miałam ochotę ją udusić. Bardzo współczułam Carrie takiej matki. Jestem pewna, że każdy kto czytał tę powieść podziela moje zdanie.

Cały zarys historii był naprawdę ciekawy. Szczególnie podobało mi się w jaki sposób ta książka jest napisana i bynajmniej nie chodzi mi o sam styl pisania Stephena Kinga. Otóż oprócz toczących się na bieżąco zdarzeń, całej historii towarzyszą również fragmenty reportaży czy książek, które opisują i komentują przyczyny, przebieg i skutki wydarzeń, będących kulminacją akcji powieści i o których czytamy w drugiej połowie książki. Ten zabieg sprawił, że zagłębiając się w lekturę miałam wrażenie jakbym oglądała film dokumentalny. Jeżeli zaś chodzi o sposób pisania Kinga, to jak nadmieniałam jest on dość specyficzny dla autora - wolny rozwój akcji, lecz ciekawie zapowiadający się wątek. Poza tym język, którym się posługuje jest bardzo bezpośredni. Stephen King nie zachowuje żadnego tabu, co dla mnie akurat nie stanowi problemu.

Podsumowując: „Carrie” to krótka książka, lecz pomimo tego nie mogłabym jej przeczytać za jednym razem. Powieści Kinga po prostu mają to do siebie, że tylko wytrwali mogą przebrnąć przez początki, ale naprawdę warto. Sposób w jaki historia została przedstawiona, czyli przeplatanie bieżących wydarzeń z fragmentami reportaży niezwykle urozmaica powieść, wręcz podtrzymuje zainteresowanie czytelnika. Generalnie historia wykreowana przez Stephena Kinga jest bardzo dobra, choć natężenie religijnego wątku było dość męczące. Dlatego całość oceniam na zasłużone siedem gwiazdek.

Ocena ogólna: ★★★★★★★☆☆☆ (7/10)




I to by było na tyle. Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się wyjść na prostą z zaległymi filmikami i nagram np. recenzję „Carrie”. Jak na razie musicie cierpliwie poczekać, zapewniam, że już nie długo. To papa! ;)




środa, 6 maja 2015

"Coś złego czai się w tym zamku… Zniszcz to…" - Szklany tron

4 komentarze:
Hej! Dziś mam dla Was recenzję książki, o której nie dało się nie słyszeć. Nie spodziewałam się, że przeczytam ją w tym miesiącu, ale zaraz po jej kupnie po prostu nie mogłam się powstrzymać. Chodzi mi tu o „Szklany tron”.















Tytuł: Szklany tron [Szklany tron #1]
Tytuł oryginału: Throne of Glass
Autor: Sarah J. Maas
Wydawnictwo: Uroboros





Celaena Sardothien to najbardziej uzdolniona zabójczyni w państwie Adarlanu, choć ma zaledwie osiemnaście lat. Od roku odbywa jednak karę w kopalniach w Endovier, które przypominają raczej obóz śmierci. Jednak którego dnia dostaje niepowtarzalną szansę. Może wydostać się z kopalni i wziąć udział w turnieju, który ma wyłonić nowego Obrońcę Królewskiego. Jeśli Celaena zwycięży, po kilku latach pracy dla króla zostanie zwrócona jej wolność i będzie mogła rozpocząć nowe życie z czystym kontem.

W tej części serii mamy okazję obserwować zmagania Celaeny w tymże turnieju, jednak nie jest to jedyna atrakcja jaka spotyka ją w zamku. Mroczne tajemnice, niewyjaśnione zabójstwa i złowieszcze intrygi - słowem wszystko czego potrzeba w dobrej książce akcji. Nie brakuje również wątku miłosnego, jednak jest on tak subtelny, że nie przysłania najważniejszych aspektów powieści. Jednocześnie jest tak dobrze rozegrany, że pominięcie go mogłoby być uszczerbkiem książki.

Inna rzecz, za którą pokochałam tę książkę to bohaterowie. Autorka wykreowała kilka tak doskonałych postaci, że nie sposób ich nie lubić, a wręcz łatwo można się w nich zakochać! Celaena jest twardą, pewną siebie dziewczyną, których zdecydowanie brakuje w literaturze, a taki właśnie typ bohaterek najbardziej lubię. Nie da sobie w kaszę dmuchać, walcząc o swoje nie zlęknie się niczego i za to ją najbardziej podziwiam. Warto mieć ją po swojej stronie. Gdy ktoś jej podpadnie, nie chciałoby się być w jego skórze.

Książę Dorian to facet po prostu do schrupania. Nie dość, że przystojny, wygadany i zabawny, to jeszcze miłośnik książek! Uwielbiałam fragmenty z nim, szczególnie dlatego, że wtedy najczęściej się śmiałam. Kiedy tylko się pojawiał, nie mogło być nudno. Zdobył me serce, niezaprzeczalnie. Jednak skłamałabym, gdybym powiedziała, że Chaol też nie wywarł na mnie wrażenia. Jego siła i opanowanie bardzo mi imponowały i mimo iż nigdy nie był zbyt wylewny, to i tak możemy poznać większość towarzyszących mu emocji. Obaj bohaterowie różnią się od siebie jak ogień i woda, lecz każdy z nich jest cudowny na ten swój unikalny sposób. Mimo wszystko jednak me serce należy do Doriana.

Historia przedstawiona w „Szklanym tronie” jest absolutnie niepowtarzalna, oryginalna i wyjęta ze wszystkich schematów co do akcji. Oczywiście mamy tu do czynienia z typowym trójkątem miłosnym, ale wątek ten nie przysłania najważniejszego aspektu książki, czyli akcji. To co powinno być rozwinięte w pierwszej kolejności było rozwinięte w pierwszej kolejności, z czego niezwykle się cieszę. Oprócz tego część romantyczna wydaje się tak naturalna, że chętnie obserwujemy rozwój wydarzeń następujący w tym kierunku. Tak więc czytając „Szklany tron” możemy doznać wszystkich emocji. Raz oczekujemy w napięciu na przebieg akcji, raz śmiejemy się z dialogów bohaterów. Cieszymy się, gdy wszystko idzie po myśli naszych ulubieńców i wściekamy, kiedy czarne charaktery zastawiają na nich swe sidła. Taka mieszanka wybuchowa wszelkich zdarzeń i aspektów mogła skończyć się albo spektakularną porażką, albo jak w przypadku tej książki totalnym hitem.

Podsumowując: Jeśli jeszcze nie czytaliście „Szklanego tronu” to absolutnie nie macie na co czekać. Pomimo moich początkowych oporów, wciągnęłam się już od pierwszych stron. Historia porwała mnie do tego stopnia, że po skończeniu książki chciałam od razu pochłonąć kolejny tom, ale niestety wciąż go nie mam. Jest idealnie wyważonym połączeniem wszystkiego czego potrzeba w tego typu książce, a z bohaterami tak mocno się zżyłam, że chciałabym by istnieli w realnym świecie.

Ocena ogólna: ★★★★★★★★★☆ (9/10)




I to by było na tyle. Oczywiście strasznie zalegam z recenzjami, ale postaram się to szybko nadrobić. Rozumiecie, matura… Jak na dziś to tyle, mam nadzieję, że podzielacie moje zdanie co do tego cuda. Kiedy tylko nagram wersję wideo tej recenzji, wstawię filmik poniżej. To papa! ;)





piątek, 1 maja 2015

"Niektóre nieskończoności są większe niż inne" - Gwiazd naszych wina

3 komentarze:
Hej! Dziś mam dla Was recenzję książki, której nie spodziewałam się przeczytać w tym miesiącu, ale cieszę się, że tak się stało. Mianowicie zapraszam Was na recenzję „Gwiazd naszych wina” autora, którego nie trzeba przedstawiać.















Tytuł: Gwiazd naszych wina
Tytuł oryginału: The fault in our stars
Autor: John Green
Wydawnictwo: Bukowy Las





Główna bohaterka, Hazel, od lat choruje na raka tarczycy, który z czasem spowodował przerzuty do płuc. Dlatego nigdzie nie może się ruszać bez butli z tlenem, dostarczanym do jej organizmu za pomocą wąsów tlenowych. Na szczęście od pewnego czasu choroba zdaje się nie postępować, lecz mimo to dziewczynie daleko do dobrego stanu. Jej niechęć do wzbogacania swojego życia socjalnego jej mama odbiera jako przejaw depresji, więc namawia Hazel do brania udziału w spotkaniach pewnego rodzaju grupy wsparcia w walce z rakiem. Właśnie na jednym z tych spotkań bohaterka poznanie Augustusa, przystojnego chłopaka z protezą w miejscu nogi, który nie może oderwać od niej wzroku.

Jak możemy się spodziewać, Gus skutecznie wkradnie się do życia Hazel, mimo jej początkowych oporów. Bohaterowie starają się czerpać z życia i ofiarowanych im przez los wspólnych chwil ile tylko mogą. Walcząc z chorobą chcą spełniać swoje marzenia, a stan zdrowia często obracają w żart, co dodaje książce jeszcze więcej optymizmu i niezwykłości.

Trudno jest poddać bohaterów surowej ocenie ze względu na ich chorobę, lecz nawet pomijając ten aspekt ciężko by było powiedzieć na ich temat coś niepozytywnego. Hazel to naprawdę świetna dziewczyna, silna, twardo stąpająca po ziemi, świadoma swojego stanu i akceptująca go, bo wie, że na pewne rzeczy nie ma się wpływu. Prowadzona przez nią narracja ukazuje również jak inteligentna jest dziewczyna. Jej spostrzeżenia dają dużo do myślenia i przedstawiają ciekawą perspektywę patrzenia na świat.

Augustus jest inny. Wszędzie próbuje wkraść humor, dzięki czemu często mnie rozśmieszał. Poza tym, pomimo niedogodności jakie los mu sprawił, potrafi zachować się jak prawdziwy facet. Nie brakuje mu charakteru, dba o przyjaźń i miłość, czego naprawdę można mu pozazdrościć. Takiego przyjaciela jak Gus każdy chciałby mieć u swego boku.

„Gwiazd naszych wina” to moje pierwsze spotkanie z Johnem Greenem, ale wdrażając się w opisy innych jego książek tylko ta jedna wydała mi się interesująca. Zdecydowanie się nie zawiodłam. Styl pisania autora zdecydowanie przypadł mi do gustu. Prosty i zrozumiały język sprawiał, że książkę bardzo szybko i przyjemnie się czytało. Oprócz tego myśli zawarte w tej powieści, szczerość w ocenie świata, w którym żyjemy, prawdy o życiu, o których nie pamiętamy bądź nie chcemy pamiętać - wszystko to zmusza nas do głębszych refleksji na temat zarówno samej książki, jak i ludzkiej egzystencji. Książka ta jest doskonałym wyważeniem marzeń, radości, optymizmu oraz powagi, smutku i cierpienia. Pozycja obowiązkowa dla osób, które lubią powieści nakłaniające czytelników do przemyśleń.

Podsumowując: „Gwiazd naszych wina” to opowieść o cudownej parze nastoletnich bohaterów, którzy zmagają się z chorobą, a jednocześnie wciąż próbują dostrzegać piękno świata. Ta powieść jest tak szczera, tak prawdziwa, tak życiowa, że nie sposób jej nie docenić. Dla niektórych może być zbyt przerysowana czy przytłaczająca, jednak na mnie zrobiła ona ogromne wrażenie. Po jej przeczytaniu mój sposób patrzenia na pewne kwestie już nigdy nie będzie taki jak przedtem.

Ocena ogólna: ★★★★★★★★★☆ (9/10)




I to by było na tyle. Mam wrażenie, że jestem ostatnią osobą na świecie, która przeczytała tę książkę, jednak zastanawiam się czy by nie nagrać jej recenzji również w wersji wideo. Dajcie znać co o tym sądzicie i oczywiście czy zgadzacie się z moją opinią. Niebawem szykuje się kolejna recenzja, lecz na razie nie zdradzę nic więcej. To papa! ;)





© Agata | WS | 1, 2.