sobota, 13 czerwca 2015

"Życie, jakkolwiek wspaniałe, jest jednak na końcu trochę marne" - Zakon Mimów

8 komentarzy:
Hej! Mam dla Was dzisiaj recenzję kolejnego grubasa, za którego się ostatnio zabrałam, mianowicie przychodzę do Was z recenzją kontynuacji „Czasu Żniw”, czyli „Zakonem Mimów”.

UWAGA! Recenzja może zawierać spoilery odnośnie pierwszej części tej serii.
















Tytuł: Zakon Mimów [Czas Żniw #2]
Tytuł oryginału: The Mime Order
Autor: Samantha Shannon
Wydawnictwo: Sine Qua Non




Akcja powieści zaczyna się w momencie, w którym zakończyła się pierwsza część, czyli kiedy to Siedem Pieczęci wraz z ocalałymi jasnowidzami uciekają z Szeolu I. Jednak to, że bohaterowie trafili do pociągu, nie oznacza bynajmniej, że są bezpieczni. Wszystko znów zaczyna się komplikować wraz ze zbliżaniem się do celu podróży. Problemy Paige i ciemiężonych przez Refaitów jasnowidzów jeszcze się nie skończyły. Nashira nie wycofała się, po prostu zmieniła taktykę.

Historia opisana w drugim tomie dzieje się Londynie, co dla mnie było korzystną zmianą otoczenia. Paige wróciła na stare śmiecie, lecz nic już nie będzie takie jak kiedyś. W całym toku zdarzeń nie ma miejsca i czasu na przypomnienia co działo się w tomie pierwszym, co dla niektórych może być utrudnieniem. Jednak ja nie czytałam aż tak dawno „Czasu Żniw”, więc właściwie żadne przypomnienia nie były mi potrzebne.

Paige Mahoney jest bardzo zaradną bohaterką. Potrafi zawalczyć o swoje i nie czeka na wybawienie przez kogokolwiek. Wie doskonale, że tak naprawdę jest zdana na siebie i w ostatecznej walce o przetrwanie nikt nie może jej pomóc. Generalnie lubię tę postać, lecz był w książce jeden moment, w którym nieziemsko mnie zdenerwowała swoją biernością. Miałam ochotę stanąć przed nią, potrząsnąć nią i wyzwać od tchórzy. Na kartach tej powieści Paige musiała się ukrywać, zmieniać wizerunek, lecz mimo to uważam, że chronienie swojej skóry cudzym kosztem ma swe granice. Osoby, które czytały „Zakon Mimów” powinny wiedzieć, o który krótki fragment mi chodzi. Widzę jednak w tej bohaterce potencjał, który rozwija się wraz z jej świadomością co do własnych możliwości. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach Paige jeszcze nie jedno pokaże, choć i w tym dała niezły popis.

Już wcześniej bardzo fascynowała mnie relacja między Paige i Naczelnikiem, wciąż zresztą tak jest. To niezwykła, dość niebezpieczna więź, lecz jej wyjątkowość właśnie sprawia, że nie mogę nie wyobrażać sobie tej dwójki razem. Sam Naczelnik również jest nietypowy jak na Refaitę, ale w pozytywny sposób. Nie jest to może facet, którego chciałabym mieć, jednak intryguje mnie jego postać i naprawdę go lubię.

W tej części mamy szansę nieco bliżej poznać Jaxona, chociaż nie jestem pewna czy „poznać” to odpowiednie słowo. Na pewno możemy przyjrzeć się jego różnym odsłonom, wychwytywać różne jego motywy i plany działania. W „Zakonie Mimów” Jaxon przestaje być dla mnie tylko niesprecyzowanie myślącym i postępującym bohaterem. Jego postać nabiera barw i intryguje, zmusza do ciągłego zastanawiania się, które jego oblicze jest tym prawdziwym.

Zmiana otoczenia i ciągła, napiętnowana dreszczykiem akcja sprawiły, że nie miałam żadnych problemów z wgłębieniem się w lekturę tej książki. Do „Czasu Żniw” nie byłam od początku przekonana, więc miałam trudność z wbiciem się w fabułę, lecz tym razem po prostu wpadłam w wir zdarzeń i z radością towarzyszyłam bohaterom we wszystkim co się działo, a działo się naprawdę dużo.

Podsumowując: Zaczynając czytać „Zakon Mimów” nie miałam żadnych problemów z wkręceniem się w fabułę, czego się obawiałam. Zmiana otoczenia była według mnie bardzo korzystna i niezmiernie przypadła mi do gustu. Książka jest tak przepełniona akcją, że nie miałam ochoty jej odkładać. Bohaterowie są różnorodni, barwni i pełni charakteru. Chcemy towarzyszyć im podczas wszystkich napotykanych przygód. W tym tomie nie mamy przypomnień dotyczących wydarzeń z „Czasu Żniw”, co dla niektórych może być minusem. Jednak książka, tak jak część poprzednia, zaopatrzona jest w słowniczek z terminologią panującą w przedstawionej rzeczywistości. Nie muszę też wiele się opisywać co do wyglądu, bo oprawa wizualna jest równie fantastyczna jak w przypadku pierwszego tomu.

Ocena ogólna: ★★★★★★★★★☆ (9/10)




I to by było na tyle. Napiszcie mi, czy Wasze odczucia co do tej książki są podobne jak moje, a jeśli jeszcze nie czytaliście tego tomu, zabierajcie się koniecznie! Nie będę nagrywać wersji video tej recenzji, ale mam nadzieję, że wersja pisana Wam wystarczyła. To papa! ;)

niedziela, 7 czerwca 2015

"Przełomowe momenty dostrzegamy dopiero wtedy, gdy już miną" - Feed

2 komentarze:
Hej! Zapraszam Was dziś na recenzję książki, będącej moim pierwszym spotkaniem z tematyką zombie, czyli wspomniana już przeze mnie w Wrap-Upie - „Przegląd końca świata - Feed”.














Tytuł: Feed [Przegląd końca świata #1]
Tytuł oryginału: Feed
Autor: Mira Grant
Wydawnictwo: Sine Qua Non




Adopcyjne rodzeństwo Mason - Georgia i Shaun - żyją w rzeczywistości, w której na skutek pewnych eksperymentów, każdy żyjący człowiek posiada w organizmie nieaktywny gen Kellis-Amberlee. Jeśli zostanie on aktywowany, w niedługim czasie dana osoba przechodzi przemianę. Staje się zainfekowanym, czyli po prostu nieumarłym. KA może jest aktywowane po śmierci lub na skutek ugryzienia zainfekowanego. Brzmi optymistycznie, czyż nie?

Jednak nasi bohaterowie, przyzwyczajeni do otaczającej ich rzeczywistości, nie należą do takich, którzy panikują, użalają się nad sobą, albo chowają w przestrachu po kątach. Oni wręcz czerpią z tego korzyści. Albowiem Georgia i Shaun są profesjonalnymi blogerami, którzy w sferze internetowej dzielą się ze światem wszystkim co dzieje się wokół nich, a co tyczy się nieumarłych. Ich praca jest tak doceniana, że w końcu dostają pewną propozycję ze strefy politycznej. Nowe zlecenie rozpoczyna serię zmian, intryg i nieszczęść w całej historii.

Georgia jest dziewczyną silną, odważną, inteligentną i twardo stąpającą po ziemi. Z przyczyn zdrowotnych nigdy nie rozstaje się z parą okularów przeciwsłonecznych. Nigdy nie panikuje, nawet w kryzysowych sytuacjach zachowuje zimną krew i postępuje z rozwagą. Kieruje się przede wszystkim głosem rozsądku, co jest zbawienne w obliczu natknięcia się na zainfekowanych. Z kolei Shaun jest typem ryzykanta. Uwielbia życie na krawędzi, co świadczy jednocześnie o jego odwadze, lecz również traktowaniu wszystkiego zbyt pobłażliwie. Jednak tak jak jego siostra, w obliczu skrajnego zagrożenia jest opanowany i postępuje profesjonalnie.

Mimo iż rodzeństwo Mason są typem bohaterów, który najbardziej lubię - silni, odważni, samodzielni - to miałam problem ze zżyciem się z nimi. Mówiąc szczerze, w ogóle mi się to nie udało. Owszem, lubiłam ich, jednak ich los od początku do końca pozostał mi obojętny, co było dla mnie sporym minusem. Tak naprawdę, bardziej od Georgii i Shauna polubiłam ich przyjaciółkę, Buffy. Właściwie to ciężko ją opisać, była chyba najbardziej lekkomyślna z tej trójki, ale przy tym niezwykle uzdolniona w kwestiach technologii, co było bardzo imponujące. Pozytywna osoba, według mnie tchnęła więcej życia w tę powieść.

W książce mamy mnóstwo opisów, wyjaśniających różne kwestie przedstawionej przez autorkę rzeczywistości. Sposób funkcjonowania świata, historię, jak doszło do obecnej sytuacji i wiele innych. Wszystkie one były naprawdę ciekawe, a przede wszystkim doskonale dopracowane, za co duże brawa dla Miry Grant. Jednak muszę trochę pomarudzić, gdyż uważam, że miejscami były one nie potrzebne, było ich za dużo. Szczerze mówiąc, książka z powodzeniem mogłaby być szczuplejsza o jakieś pięćdziesiąt stron opisów i nie straciłaby na wartości. A ich nadmiar sprawiał chwilami, że czytanie nieco mi się dłużyło. Za to niewątpliwym plusem powieści była budowa książki. Świetny podział na części i doskonale zastosowane urozmaicenie na końcu każdego rozdziału, w postaci fragmentów blogów naszych głównych bohaterów. Naprawdę umilały mi one czytanie.

Podsumowując: Tom pierwszy „Przeglądu końca świata” przedstawił niezwykle intrygującą historię w świetnie dopracowanej rzeczywistości. Momentami aż sama miałam wrażenie, że żyję w tamtych czasach i sama jestem tak ściśle powiązana z blogosferą jak bohaterowie. Postacie same w sobie, choć przedstawiały korzystne dla mnie cechy charakteru, nie wzbudziły we mnie jakiejś szczególnej sympatii, nie wytworzyła się żadna więź, która łączyłaby mnie z nimi. Oprócz tego, generalnie cały zarys skupia się mocno na polityce, a nie tego się spodziewałam po książce o zombie. Owszem, jest to bardzo interesujący wątek, lecz moje oczekiwania co do tematyki nieumarłych były nieco inne. Z miłą chęcią sięgnę po kolejne tomy, lecz nie jestem pewna czy w najbliższej przyszłości.

Ocena ogólna: ★★★★★★★☆☆☆ (7/10)




I to by było na tyle. Ciekawi mnie Wasza opinia na temat tej książki, jeśli już ją czytaliście. Filmik z recenzją już pojawił się na kanale, więc zainteresowanych odsyłam do obejrzenia zamieszczonego poniżej video. To papa! ;)




poniedziałek, 1 czerwca 2015

"W obliczu śmierci wszyscy jesteśmy samotni" - Krąg

5 komentarzy:
Hej! Zapraszam Was dzisiaj na recenzję książki, która wywarła na mnie dużo większe wrażenie niż się spodziewałam! Tajemnicza, magiczna i niebezpieczna powieść, a mam na myśli „Krąg”.














Tytuł: Krąg [Engelsfors #1]
Tytuł oryginału: Cirklen
Autor: Mats Strandberg, Sara Bergmark Elfgren
Wydawnictwo: Czarna Owca




Sześć zupełnie różnych dziewczyn, sześć różnych historii, sześć różnych charakterów - wszystkie połączy ich wspólne przeznaczenie. Życie każdej z nich toczy się zwyczajnym rytmem, aż do wypadku mającego miejsce na terenie ich szkoły. Jeden z uczniów popełnia samobójstwo. Zdarzenie to zapoczątkowuje potok zmian, które nieodwracalnie zagoszczą w małym miasteczku Engelsfors. Odtąd już nic nie będzie toczyć się dawnym rytmem, bez względu na to, jak bardzo wszystkie dziewczyny by tego chciały.

Sięgając po „Krąg” nie miałam zbyt dużych wymagań, lecz byłam przede wszystkim ciekawa, w jaki sposób zostanie przedstawiony główny wątek magii. Zresztą jedyne co wiedziałam na temat książki przed jej lekturą, to właśnie tyle, że przedstawia historię sześciu dziewczyn mających do czynienia z magią. Patrząc z perspektywy czasu cieszę się, że nie dowiedziałam się wcześniej niczego więcej. Miałam zupełnie inne wyobrażenia co do przedstawionej opowieści, ale bynajmniej nie zawiodłam się. Uważam wręcz, że biorąc pod uwagę dość pokaźną ilość stron, zarys historii, której się spodziewałam szybko stałby się nudny i monotonny. Cieszę się, że autorce tak udało się mnie zaskoczyć treścią powieści.

Kiedy akcja książki obraca się wokół sześciu najważniejszych bohaterek, dla mnie nie sposób jest krótko opisać je wszystkie i wyrazić o nich jakąś opinię. Każda ma swoje miejsce w tej dziwnej ekipie, każdą można poniekąd zrozumieć, lecz oczywiście niektóre darzyłam większą sympatią, niektóre niekoniecznie. I tak jedną z moich ulubionych bohaterek jest Vanessa. Zbuntowana, towarzyska, nieco szalona dziewczyna, mieszkająca z matką, przyrodnim braciszkiem i kolejnym facetem swojej matki, którego szczerze nienawidzi. Jej problemy skupiają się właśnie wokół rodziny, ale też miłości, którą jest starszy od niej o parę lat Wille. Mówiąc krótko, polubiłam tę bohaterkę, a wręcz zżyłam się z nią, właśnie przez jej usposobienie, temperament i buntowniczą naturę. Vanessa lubi stawiać na swoim i zawsze próbuje udowodnić innym swe racje.

Moją drugą ulubienicą jest Linnéa - niezależna, outsiderka w typie emo, zawsze otwarcie wyrażająca swoją opinię. Jej sytuacja rodzinna także przedstawia się nieciekawie. Matka nie żyje, a ojciec jest alkoholikiem. Mimo to dziewczyna twardo stąpa po ziemi i potrafi radzić sobie sama. Jest przy tym nieco narwana, przez co nietrudno jej wpaść w kłopoty, lecz chyba ten typowy dla niej cięty język jest tym co w Linnéi uwielbiam. Oczywiście, jak już pisałam, pozostałą czwórkę też udało mi się polubić, w mniejszym bądź większym stopniu, lecz akurat z Vanessą i Linnéą udało mi się najbardziej zżyć.

Pomimo iż bohaterki książki to szesnastolatki, których problemy i zachowania niekiedy mogłyby wydawać się infantylne, powieść ogromnie mi się podobała. Cieszyłam się każdą chwilą spędzoną z dziewczynami, a szczególnie z moimi ulubienicami i absolutnie nie miałam dość. Jak na tak grubą książkę, a ma ona około 550 stron, czytało się ją naprawdę szybko, zarówno przez wzgląd na dość dużą czcionkę, jak i prosty w odbiorze język, a przede wszystkim akcję, od której nie można się oderwać. Nie są to co prawda intrygi na najwyższym poziomie, ale i tak całość powieści wywołuje tak wiele emocji, że choć nie wycisnęła ze mnie łez, momentami byłam na skraju załamania.

Podsumowując: Zabierając się za „Krąg” zupełnie nie spodziewałam się, że książka tak bardzo mi się spodoba. Myśląc o wątku magicznym, kojarzyło mi się zupełnie co innego, ale autorka poprowadziła go bardzo dobrze, lepiej niż mogłabym sobie tego zażyczyć. Może nie wszystkie bohaterki udało mi się tak samo polubić, ale starałam się zrozumieć sytuację i sposób myślenia każdej z nich, przez co żadna mnie nie denerwowała, a niektóre wręcz pokochałam. „Krąg” jest świetną książką dla nastolatek, które pragną odrobiny rozrywki i lubią magiczne klimaty, ale jednocześnie przedstawia życie surowe i ciężkie, takie jakim bywa w rzeczywistości. Zdecydowanie warto sięgnąć po tę powieść.

Ocena ogólna: ★★★★★★★★★☆ (9/10)




I to by było na tyle. Ciekawi mnie Wasza opinia na temat tej książki, jeśli już ją czytaliście. Ja sama nie mogę doczekać się kiedy dopadnę dwa kolejne tomy. Jednak na razie oczekujcie recenzji pierwszego tomu innej serii. To papa! ;)





© Agata | WS | 1, 2.