sobota, 13 czerwca 2015

"Życie, jakkolwiek wspaniałe, jest jednak na końcu trochę marne" - Zakon Mimów

8 komentarzy:
Hej! Mam dla Was dzisiaj recenzję kolejnego grubasa, za którego się ostatnio zabrałam, mianowicie przychodzę do Was z recenzją kontynuacji „Czasu Żniw”, czyli „Zakonem Mimów”.

UWAGA! Recenzja może zawierać spoilery odnośnie pierwszej części tej serii.
















Tytuł: Zakon Mimów [Czas Żniw #2]
Tytuł oryginału: The Mime Order
Autor: Samantha Shannon
Wydawnictwo: Sine Qua Non




Akcja powieści zaczyna się w momencie, w którym zakończyła się pierwsza część, czyli kiedy to Siedem Pieczęci wraz z ocalałymi jasnowidzami uciekają z Szeolu I. Jednak to, że bohaterowie trafili do pociągu, nie oznacza bynajmniej, że są bezpieczni. Wszystko znów zaczyna się komplikować wraz ze zbliżaniem się do celu podróży. Problemy Paige i ciemiężonych przez Refaitów jasnowidzów jeszcze się nie skończyły. Nashira nie wycofała się, po prostu zmieniła taktykę.

Historia opisana w drugim tomie dzieje się Londynie, co dla mnie było korzystną zmianą otoczenia. Paige wróciła na stare śmiecie, lecz nic już nie będzie takie jak kiedyś. W całym toku zdarzeń nie ma miejsca i czasu na przypomnienia co działo się w tomie pierwszym, co dla niektórych może być utrudnieniem. Jednak ja nie czytałam aż tak dawno „Czasu Żniw”, więc właściwie żadne przypomnienia nie były mi potrzebne.

Paige Mahoney jest bardzo zaradną bohaterką. Potrafi zawalczyć o swoje i nie czeka na wybawienie przez kogokolwiek. Wie doskonale, że tak naprawdę jest zdana na siebie i w ostatecznej walce o przetrwanie nikt nie może jej pomóc. Generalnie lubię tę postać, lecz był w książce jeden moment, w którym nieziemsko mnie zdenerwowała swoją biernością. Miałam ochotę stanąć przed nią, potrząsnąć nią i wyzwać od tchórzy. Na kartach tej powieści Paige musiała się ukrywać, zmieniać wizerunek, lecz mimo to uważam, że chronienie swojej skóry cudzym kosztem ma swe granice. Osoby, które czytały „Zakon Mimów” powinny wiedzieć, o który krótki fragment mi chodzi. Widzę jednak w tej bohaterce potencjał, który rozwija się wraz z jej świadomością co do własnych możliwości. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach Paige jeszcze nie jedno pokaże, choć i w tym dała niezły popis.

Już wcześniej bardzo fascynowała mnie relacja między Paige i Naczelnikiem, wciąż zresztą tak jest. To niezwykła, dość niebezpieczna więź, lecz jej wyjątkowość właśnie sprawia, że nie mogę nie wyobrażać sobie tej dwójki razem. Sam Naczelnik również jest nietypowy jak na Refaitę, ale w pozytywny sposób. Nie jest to może facet, którego chciałabym mieć, jednak intryguje mnie jego postać i naprawdę go lubię.

W tej części mamy szansę nieco bliżej poznać Jaxona, chociaż nie jestem pewna czy „poznać” to odpowiednie słowo. Na pewno możemy przyjrzeć się jego różnym odsłonom, wychwytywać różne jego motywy i plany działania. W „Zakonie Mimów” Jaxon przestaje być dla mnie tylko niesprecyzowanie myślącym i postępującym bohaterem. Jego postać nabiera barw i intryguje, zmusza do ciągłego zastanawiania się, które jego oblicze jest tym prawdziwym.

Zmiana otoczenia i ciągła, napiętnowana dreszczykiem akcja sprawiły, że nie miałam żadnych problemów z wgłębieniem się w lekturę tej książki. Do „Czasu Żniw” nie byłam od początku przekonana, więc miałam trudność z wbiciem się w fabułę, lecz tym razem po prostu wpadłam w wir zdarzeń i z radością towarzyszyłam bohaterom we wszystkim co się działo, a działo się naprawdę dużo.

Podsumowując: Zaczynając czytać „Zakon Mimów” nie miałam żadnych problemów z wkręceniem się w fabułę, czego się obawiałam. Zmiana otoczenia była według mnie bardzo korzystna i niezmiernie przypadła mi do gustu. Książka jest tak przepełniona akcją, że nie miałam ochoty jej odkładać. Bohaterowie są różnorodni, barwni i pełni charakteru. Chcemy towarzyszyć im podczas wszystkich napotykanych przygód. W tym tomie nie mamy przypomnień dotyczących wydarzeń z „Czasu Żniw”, co dla niektórych może być minusem. Jednak książka, tak jak część poprzednia, zaopatrzona jest w słowniczek z terminologią panującą w przedstawionej rzeczywistości. Nie muszę też wiele się opisywać co do wyglądu, bo oprawa wizualna jest równie fantastyczna jak w przypadku pierwszego tomu.

Ocena ogólna: ★★★★★★★★★☆ (9/10)




I to by było na tyle. Napiszcie mi, czy Wasze odczucia co do tej książki są podobne jak moje, a jeśli jeszcze nie czytaliście tego tomu, zabierajcie się koniecznie! Nie będę nagrywać wersji video tej recenzji, ale mam nadzieję, że wersja pisana Wam wystarczyła. To papa! ;)

niedziela, 7 czerwca 2015

"Przełomowe momenty dostrzegamy dopiero wtedy, gdy już miną" - Feed

2 komentarze:
Hej! Zapraszam Was dziś na recenzję książki, będącej moim pierwszym spotkaniem z tematyką zombie, czyli wspomniana już przeze mnie w Wrap-Upie - „Przegląd końca świata - Feed”.














Tytuł: Feed [Przegląd końca świata #1]
Tytuł oryginału: Feed
Autor: Mira Grant
Wydawnictwo: Sine Qua Non




Adopcyjne rodzeństwo Mason - Georgia i Shaun - żyją w rzeczywistości, w której na skutek pewnych eksperymentów, każdy żyjący człowiek posiada w organizmie nieaktywny gen Kellis-Amberlee. Jeśli zostanie on aktywowany, w niedługim czasie dana osoba przechodzi przemianę. Staje się zainfekowanym, czyli po prostu nieumarłym. KA może jest aktywowane po śmierci lub na skutek ugryzienia zainfekowanego. Brzmi optymistycznie, czyż nie?

Jednak nasi bohaterowie, przyzwyczajeni do otaczającej ich rzeczywistości, nie należą do takich, którzy panikują, użalają się nad sobą, albo chowają w przestrachu po kątach. Oni wręcz czerpią z tego korzyści. Albowiem Georgia i Shaun są profesjonalnymi blogerami, którzy w sferze internetowej dzielą się ze światem wszystkim co dzieje się wokół nich, a co tyczy się nieumarłych. Ich praca jest tak doceniana, że w końcu dostają pewną propozycję ze strefy politycznej. Nowe zlecenie rozpoczyna serię zmian, intryg i nieszczęść w całej historii.

Georgia jest dziewczyną silną, odważną, inteligentną i twardo stąpającą po ziemi. Z przyczyn zdrowotnych nigdy nie rozstaje się z parą okularów przeciwsłonecznych. Nigdy nie panikuje, nawet w kryzysowych sytuacjach zachowuje zimną krew i postępuje z rozwagą. Kieruje się przede wszystkim głosem rozsądku, co jest zbawienne w obliczu natknięcia się na zainfekowanych. Z kolei Shaun jest typem ryzykanta. Uwielbia życie na krawędzi, co świadczy jednocześnie o jego odwadze, lecz również traktowaniu wszystkiego zbyt pobłażliwie. Jednak tak jak jego siostra, w obliczu skrajnego zagrożenia jest opanowany i postępuje profesjonalnie.

Mimo iż rodzeństwo Mason są typem bohaterów, który najbardziej lubię - silni, odważni, samodzielni - to miałam problem ze zżyciem się z nimi. Mówiąc szczerze, w ogóle mi się to nie udało. Owszem, lubiłam ich, jednak ich los od początku do końca pozostał mi obojętny, co było dla mnie sporym minusem. Tak naprawdę, bardziej od Georgii i Shauna polubiłam ich przyjaciółkę, Buffy. Właściwie to ciężko ją opisać, była chyba najbardziej lekkomyślna z tej trójki, ale przy tym niezwykle uzdolniona w kwestiach technologii, co było bardzo imponujące. Pozytywna osoba, według mnie tchnęła więcej życia w tę powieść.

W książce mamy mnóstwo opisów, wyjaśniających różne kwestie przedstawionej przez autorkę rzeczywistości. Sposób funkcjonowania świata, historię, jak doszło do obecnej sytuacji i wiele innych. Wszystkie one były naprawdę ciekawe, a przede wszystkim doskonale dopracowane, za co duże brawa dla Miry Grant. Jednak muszę trochę pomarudzić, gdyż uważam, że miejscami były one nie potrzebne, było ich za dużo. Szczerze mówiąc, książka z powodzeniem mogłaby być szczuplejsza o jakieś pięćdziesiąt stron opisów i nie straciłaby na wartości. A ich nadmiar sprawiał chwilami, że czytanie nieco mi się dłużyło. Za to niewątpliwym plusem powieści była budowa książki. Świetny podział na części i doskonale zastosowane urozmaicenie na końcu każdego rozdziału, w postaci fragmentów blogów naszych głównych bohaterów. Naprawdę umilały mi one czytanie.

Podsumowując: Tom pierwszy „Przeglądu końca świata” przedstawił niezwykle intrygującą historię w świetnie dopracowanej rzeczywistości. Momentami aż sama miałam wrażenie, że żyję w tamtych czasach i sama jestem tak ściśle powiązana z blogosferą jak bohaterowie. Postacie same w sobie, choć przedstawiały korzystne dla mnie cechy charakteru, nie wzbudziły we mnie jakiejś szczególnej sympatii, nie wytworzyła się żadna więź, która łączyłaby mnie z nimi. Oprócz tego, generalnie cały zarys skupia się mocno na polityce, a nie tego się spodziewałam po książce o zombie. Owszem, jest to bardzo interesujący wątek, lecz moje oczekiwania co do tematyki nieumarłych były nieco inne. Z miłą chęcią sięgnę po kolejne tomy, lecz nie jestem pewna czy w najbliższej przyszłości.

Ocena ogólna: ★★★★★★★☆☆☆ (7/10)




I to by było na tyle. Ciekawi mnie Wasza opinia na temat tej książki, jeśli już ją czytaliście. Filmik z recenzją już pojawił się na kanale, więc zainteresowanych odsyłam do obejrzenia zamieszczonego poniżej video. To papa! ;)




poniedziałek, 1 czerwca 2015

"W obliczu śmierci wszyscy jesteśmy samotni" - Krąg

5 komentarzy:
Hej! Zapraszam Was dzisiaj na recenzję książki, która wywarła na mnie dużo większe wrażenie niż się spodziewałam! Tajemnicza, magiczna i niebezpieczna powieść, a mam na myśli „Krąg”.














Tytuł: Krąg [Engelsfors #1]
Tytuł oryginału: Cirklen
Autor: Mats Strandberg, Sara Bergmark Elfgren
Wydawnictwo: Czarna Owca




Sześć zupełnie różnych dziewczyn, sześć różnych historii, sześć różnych charakterów - wszystkie połączy ich wspólne przeznaczenie. Życie każdej z nich toczy się zwyczajnym rytmem, aż do wypadku mającego miejsce na terenie ich szkoły. Jeden z uczniów popełnia samobójstwo. Zdarzenie to zapoczątkowuje potok zmian, które nieodwracalnie zagoszczą w małym miasteczku Engelsfors. Odtąd już nic nie będzie toczyć się dawnym rytmem, bez względu na to, jak bardzo wszystkie dziewczyny by tego chciały.

Sięgając po „Krąg” nie miałam zbyt dużych wymagań, lecz byłam przede wszystkim ciekawa, w jaki sposób zostanie przedstawiony główny wątek magii. Zresztą jedyne co wiedziałam na temat książki przed jej lekturą, to właśnie tyle, że przedstawia historię sześciu dziewczyn mających do czynienia z magią. Patrząc z perspektywy czasu cieszę się, że nie dowiedziałam się wcześniej niczego więcej. Miałam zupełnie inne wyobrażenia co do przedstawionej opowieści, ale bynajmniej nie zawiodłam się. Uważam wręcz, że biorąc pod uwagę dość pokaźną ilość stron, zarys historii, której się spodziewałam szybko stałby się nudny i monotonny. Cieszę się, że autorce tak udało się mnie zaskoczyć treścią powieści.

Kiedy akcja książki obraca się wokół sześciu najważniejszych bohaterek, dla mnie nie sposób jest krótko opisać je wszystkie i wyrazić o nich jakąś opinię. Każda ma swoje miejsce w tej dziwnej ekipie, każdą można poniekąd zrozumieć, lecz oczywiście niektóre darzyłam większą sympatią, niektóre niekoniecznie. I tak jedną z moich ulubionych bohaterek jest Vanessa. Zbuntowana, towarzyska, nieco szalona dziewczyna, mieszkająca z matką, przyrodnim braciszkiem i kolejnym facetem swojej matki, którego szczerze nienawidzi. Jej problemy skupiają się właśnie wokół rodziny, ale też miłości, którą jest starszy od niej o parę lat Wille. Mówiąc krótko, polubiłam tę bohaterkę, a wręcz zżyłam się z nią, właśnie przez jej usposobienie, temperament i buntowniczą naturę. Vanessa lubi stawiać na swoim i zawsze próbuje udowodnić innym swe racje.

Moją drugą ulubienicą jest Linnéa - niezależna, outsiderka w typie emo, zawsze otwarcie wyrażająca swoją opinię. Jej sytuacja rodzinna także przedstawia się nieciekawie. Matka nie żyje, a ojciec jest alkoholikiem. Mimo to dziewczyna twardo stąpa po ziemi i potrafi radzić sobie sama. Jest przy tym nieco narwana, przez co nietrudno jej wpaść w kłopoty, lecz chyba ten typowy dla niej cięty język jest tym co w Linnéi uwielbiam. Oczywiście, jak już pisałam, pozostałą czwórkę też udało mi się polubić, w mniejszym bądź większym stopniu, lecz akurat z Vanessą i Linnéą udało mi się najbardziej zżyć.

Pomimo iż bohaterki książki to szesnastolatki, których problemy i zachowania niekiedy mogłyby wydawać się infantylne, powieść ogromnie mi się podobała. Cieszyłam się każdą chwilą spędzoną z dziewczynami, a szczególnie z moimi ulubienicami i absolutnie nie miałam dość. Jak na tak grubą książkę, a ma ona około 550 stron, czytało się ją naprawdę szybko, zarówno przez wzgląd na dość dużą czcionkę, jak i prosty w odbiorze język, a przede wszystkim akcję, od której nie można się oderwać. Nie są to co prawda intrygi na najwyższym poziomie, ale i tak całość powieści wywołuje tak wiele emocji, że choć nie wycisnęła ze mnie łez, momentami byłam na skraju załamania.

Podsumowując: Zabierając się za „Krąg” zupełnie nie spodziewałam się, że książka tak bardzo mi się spodoba. Myśląc o wątku magicznym, kojarzyło mi się zupełnie co innego, ale autorka poprowadziła go bardzo dobrze, lepiej niż mogłabym sobie tego zażyczyć. Może nie wszystkie bohaterki udało mi się tak samo polubić, ale starałam się zrozumieć sytuację i sposób myślenia każdej z nich, przez co żadna mnie nie denerwowała, a niektóre wręcz pokochałam. „Krąg” jest świetną książką dla nastolatek, które pragną odrobiny rozrywki i lubią magiczne klimaty, ale jednocześnie przedstawia życie surowe i ciężkie, takie jakim bywa w rzeczywistości. Zdecydowanie warto sięgnąć po tę powieść.

Ocena ogólna: ★★★★★★★★★☆ (9/10)




I to by było na tyle. Ciekawi mnie Wasza opinia na temat tej książki, jeśli już ją czytaliście. Ja sama nie mogę doczekać się kiedy dopadnę dwa kolejne tomy. Jednak na razie oczekujcie recenzji pierwszego tomu innej serii. To papa! ;)





poniedziałek, 25 maja 2015

"Nie bój się. Nie pozwól, by to zauważyli" - Mroczne umysły

4 komentarze:
Hej! Obecnie mam dla Was ostatnią zaległą recenzję i mam nadzieję, że już więcej nie narobię sobie takich tyłów. Tym razem kolejna książka o bardzo mieszanych opiniach, czyli „Mroczne umysły”.














Tytuł: Mroczne umysły [Mroczne umysły #1]
Tytuł oryginału: The Darkest Minds
Autor: Alexandra Bracken
Wydawnictwo: Otwarte




Ruby jest jedną z mieszkańców obozu dla dzieci i młodzieży Thurmond. Żyje w czasach kiedy to wszystkie dzieci rodzą się ze specjalnymi zdolnościami, dlatego też władze zamykają je w specjalnych miejscach, odseparowane od społeczeństwa, gdzie każdemu przyporządkowuje się kolor, którym określana jest dana umiejętność. Wyróżnia się pięć takich grup: Niebiescy, Zieloni, Żółci, Pomarańczowi i Czerwoni. Trzy ostatnie kolory uznawane są za bardziej niebezpieczne, dlatego traktowane są „inaczej”.

Więcej z historii zdradzać nie będę, ponieważ najlepiej jest, jak zwykle, śledzić jej tok na bieżąco. Muszę jednak dodać, że klimat nie jest zbyt wesoły, gdyż obdarzeni niezwykłymi zdolnościami młodzi mieszkańcy obozów bynajmniej nie są traktowani jako osoby wyjątkowe, a wręcz jak najgorsi przestępcy. Szczególnie okropnym miejscem jest właśnie Thurmond, gdzie przebywa główna bohaterka. Władza, strażnicy, krótko mówiąc wszyscy dorośli boją się ich i dlatego przez zastraszanie i przemoc próbują utrzymać kontrolę nad uzdolnionymi młodymi.

W osobie głównej bohaterki wyczuwam duży potencjał i z przyjemnością obserwowałam w jaki sposób zmienia się jej postawa i sposób patrzenia z biegiem historii. Jednak wciąż pozostaje przed nią długa droga samodoskonalenia i nabierania niezbędnej w sytuacji, w jakiej się znalazła, pewności siebie. Niestety, były momenty kiedy jej nieporadność działały mi na nerwy. W niektórych fragmentach książki wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby tylko zechciała ukazać nieco więcej charakteru. Jednak ogólnie rzecz biorąc, Ruby wcale nie należy do grupy tych ślamazarnych bohaterek bez kręgosłupa. Po prostu musi jeszcze trochę ewoluować jako postać z naprawdę dużymi możliwościami.

Ekipa, którą poznajemy prócz niej to tryskający energią typ przywódcy stada, będący jednocześnie nogą w sporcie - Liam - sceptyczny i raczej nieufny inteligent - Pulpet - oraz milcząca iskierka radości całej tej pokręconej drużyny - Suzume. Wszyscy troje stanowią doskonały zespół. Mimo iż wydają się dosyć dziwną mieszanką, tylko razem mogą przetrwać w tych ciężkich czasach. Podczas gdy Ruby powoli ich poznawała, ja robiłam to jakby z nią. Patrzyłam na nich jej oczami, wyrabiając sobie o każdym własną opinię i coraz bardziej się do nich przywiązując. Moim zdaniem ta trójka jest zdecydowanie bardziej przekonująca od samej głównej bohaterki i uważam, że autorka świetnie poradziła sobie z wykreowaniem tych postaci.

Zarys całej historii jest bardzo interesujący, jednak, pomimo iż nie cierpię tego robić, muszę porównać początek powieści do „Czasu Żniw” Samanthy Shannon - grupy ze specjalnymi zdolnościami zamykane w obozach z surowym traktowaniem, uciemiężanie niewinnych ze strachu przed ich umiejętnościami. Jednak w miarę rozwoju akcji „Mroczne umysły” absolutnie przestają w czymkolwiek przypominać inne książki. Niestety, muszę przyznać, że miałam duże problemy z wbiciem się w te historię. Książka porwała mnie dopiero po jakichś stu pięćdziesięciu stronach, kiedy zdążyłam już bliżej zapoznać się z bohaterami. Nie mogę znowu powiedzieć, że powieść ta była nudna, czy naciągana - zdecydowanie nie. Po prostu początek nie uderzył zbytnio w moje gusta czytelnicze.

Podsumowując: Kiedy wspominałam o „Mrocznych umysłach” na moim kanale, spotykałam się z dwiema opiniami na temat tej książki - totalnie przeciętna oraz naprawdę świetna. Teraz sama mogę ocenić, że choć trudno w to uwierzyć i jedni i drudzy mają rację. Początkowo książka bywała nużąca i denerwująca - zdecydowanie nie mogła mi podejść. Jednak po pewnym czasie cała historia szczerze mnie zainteresowała. Wiem, że chętnie sięgnę po kolejne tomy z serii, licząc, że moja sympatia do bohaterów sprawi, iż początki kontynuacji nie będą mi się tak dłużyły, jak to było w przypadku tej części. Po lekturze wysnuwam również dwa wnioski, a właściwie motta: „Nie ufaj nikomu” oraz „Zawsze walcz o swoje i nikomu nie daj się stłamsić”. 

Ocena ogólna: ★★★★★★★☆☆☆ (7/10)




I to by było na tyle. Ciekawi mnie Wasza opinia na temat tej książki/serii. A jeśli jeszcze jej nie czytaliście, zamierzacie po nią sięgnąć? Czekam na Wasze odpowiedzi i wkrótce szykuję kolejną recenzję na blogi i mam nadzieję recenzję video „Mrocznych umysłów”. To papa! ;)




środa, 20 maja 2015

"Śmiech nie oznacza, że jest nam wszystko jedno albo, że zapomnieliśmy. Świadczy tylko o tym, że jesteśmy ludźmi" - Miasto cieni

Brak komentarzy:
Hej! Dziś mam dla Was recenzję, którą powinnam napisać już jakiś czas temu, ale oczywiście jak zwykle jestem opóźniona. I już nawet nie będę się usprawiedliwiać maturami. Przejdźmy więc po prostu do recenzji „Miasta cieni”, czyli kontynuacji „Osobliwego domu pani Peregrine”.

UWAGA! Ponieważ jest to kontynuacja, to ta recenzja może zawierać spoilery dotyczące pierwszej części.













Tytuł: Miasto cieni [Pani Peregrine #2]
Tytuł oryginału: Hollow city
Autor: Ransom Riggs
Wydawnictwo: Media Rodzina




Jacob wraz z wszystkimi osobliwymi dziećmi odpływa z wyspy, na której wybuch bomby zniszczył dom opiekującej się nimi ymbrynki. Sama pani Peregrine wciąż pozostaje pod postacią ptaka i nie może się przemienić. Nasi bohaterowie wyruszają w poszukiwaniu innych pętli, gdzie mogą ukrywać się ocalałe ymbrynki, które będą zdolne pomóc opiekunce dzieci. Nie mają pojęcia jakie postacie spotkają na swej drodze.

W tej części powieści obserwujemy długą i pełną przygód podróż naszych ulubionych bohaterów. Po pierwszym tomie, w którym obracaliśmy się głównie wokół tej jednej wyspy, natłok miejsc, wydarzeń i nowych postaci pojawiających się na drodze naszych osobliwców wciąga nas bez pamięci. Od pewnego momentu wszystko dzieje się tak szybko, akcja skacze z jednego zdarzenia w drugie tak nagle i zwinnie, że nim czytelnik się zorientuje już przeleciało mu sto stron powieści.

W „Mieście cieni” Jacob uczy się wykorzystywać swoje osobliwe umiejętności, co sprawia, że chłopak nieco dorośleje. Staje się również częścią rodziny, jaką są dzieci z domu pani Peregrine. Zawsze stara się odnaleźć najlepsze wyjście z trudnej sytuacji i zachować rozsądek w obliczu wyzwań. Jednak pod koniec książki niezwykle mnie zirytował podjętą przez siebie decyzją. Nie chcąc za dużo zdradzać powiem tylko, że chodzi mi o pewne rozwiązanie sugerowane przez cały czas przez Emmę. Dla mnie przyjęta przez niego postawa świadczy o tchórzostwie i tym niestety mnie zdenerwował.

Powieść ta daje nam okazję zbliżyć się nieco do osobliwych dzieci poznanych w pierwszym tomie. Muszę przyznać, że wyjątkowo się z nimi zżyłam. Kibicowałam im przez całą książkę i wstrzymywałam dech, gdy pakowali się w kłopoty. Jednak nowe postacie także wzbudziły moją sympatię. Nie będę nic szczególnie o nich opowiadać, gdyż uważam, że najlepiej jest poznawać je na bieżąco zagłębiając się w lekturę. Możecie być jednak pewni, że są równie osobliwe co znani nam dotąd bohaterowie.

Biorąc „Miasto cieni” pod lupę pod względem wizualnym można bezsprzecznie powiedzieć, że książka jest równie pięknie wydana co „Osobliwy dom pani Peregrine”. Twarda okładka z przykuwającym uwagę zdjęciem, brązowe strony rozpoczynające nowy rozdział, nadające całości wygląd jakby dziennika, a przede wszystkim mnóstwo niezwykłych, osobliwych zdjęć, zupełnie innych niż w uprzednim tomie, lecz równie ciekawych i intrygujących. Zatem oprawa wizualna jak najbardziej satysfakcjonująca, tak jak na to liczyłam.

Podsumowując: Porównując „Miasto cieni” do pierwszej części z serii jest tu dużo więcej akcji, dużo więcej tajemnic i dużo więcej osobliwości. Po przeczytaniu „Osobliwego domu pani Peregrine” bardzo chciałam przeczytać drugi tom, lecz jednocześnie odczuwałam potrzebę zrobienia sobie przerwy od tej historii. Jednak gdy tylko przebrnęłam przez pierwsze kilkadziesiąt stron „Miasta cieni” znów tak wkręciłam się w fabułę, że musiałam szybko skończyć tę książkę. Kontynuacja bardziej niż warta uwagi - dla wszystkich czytelników, którym podobał się tom pierwszy „Miasto cieni” jest pozycją obowiązkową. Mimo to nie oceniłam tej części wyżej niż uprzedniej, właściwie nie jestem pewna czemu. Po prostu uważam, że wciąż nie jest to książka aż na dziewięć gwiazdek. Pomimo tego ze zniecierpliwieniem czekam na kolejny tom, lecz niestety nie nastąpi to zbyt szybko.

Ocena ogólna: ★★★★★★★★☆☆ (8/10)




I to by było na tyle. Niebawem postaram się nagrać recenzję książki na mój kanał, ale jeszcze mam parę innych filmików do nadrobienia… Postaram się załatwić wszystkie zaległości jak najszybciej. Czekajcie cierpliwie. To papa! ;)





niedziela, 17 maja 2015

"Zawsze uważałem, że najpiękniejsi ludzie, naprawdę piękni w środku i na zewnątrz, to tacy, którzy nie są świadomi swojego wpływu" - Obsydian

4 komentarze:
Hej! Dziś zapraszam Was na recenzję książki, która również budziła sprzeczne emocje - od zachwytu, do niepochlebnych porównań do „Zmierzchu”. Mam na myśli oczywiście „Obsydian”. Jeżeli interesuje Was moje zdanie, zapraszam do przeczytania recenzji ;)















Tytuł: Obsydian [Lux #1]
Tytuł oryginału: Obsidian
Autor: Jennifer L. Armentrout
Wydawnictwo: Filia





Katy przeprowadza się wraz z mamą do małego miasteczka, by odciąć się od wspomnień po zmarłym ojcu i rozpocząć nowe życie. Matka radzi sobie ze stratą rzucając się w wir pracy i chce, aby jej córka znalazła przyjaciół i oderwała się od książek i internetu. Dlatego też namawia Katy, by zapoznała się z mieszkającym naprzeciwko rodzeństwem nastolatków. I choć siostra entuzjastycznie podchodzi do zaprzyjaźniania się z nową sąsiadką, tajemniczy Daemon wyraźnie za nią nie przepada. Nie jest to jednak związane z bezpodstawnym uprzedzeniem, lecz z sekretem skrywanym przez rodzeństwo.

Spotkałam się z różnymi opiniami dotyczącymi tej książki. Przede wszystkim kilkakrotnie słyszałam porównania jej do „Zmierzchu”. Osobiście bardzo nie lubię porównań tego typu i często psują mi one przyjemność czytania, gdyż wtedy specjalnie doszukuję się podobieństw do innej książki, zamiast po prostu cieszyć się lekturą. Jeśli chodzi o „Obsydian”, faktycznie znalazłam parę fragmentów, które można skojarzyć ze „Zmierzchem” Stephenie Meyer, lecz myślę, że gdybym nie usłyszała wcześniej tego porównania, to nawet bym nie zwróciła na to uwagi.

Katy jest całkiem przyzwoitą żeńską bohaterką. Nie jest może zbyt przebojowa, czy pewna siebie, ale też nie należy do tych ciamajd co to wszystko trzeba za nie robić i nigdy by się nikomu nie postawiły. Gdyby przyszło mi się z nią zaznajomić na pewno miałybyśmy o czym rozmawiać, gdyż Kat jest książkoholiczką i sama pisze bloga z recenzjami, więc mamy coś wspólnego. Oczywiście bywała też nieco irytująca, ale nie tak jak niektóre książkowe bohaterki, więc mogę jej to darować.

Główna męska postać w tej książce, czyli Daemon Black jest kolejnym facetem idealnym do kolekcji. Sarkazm, ironia i opryskliwość to jego główne atrybuty, lecz jednocześnie jest niezwykle opiekuńczy i zrobi wszystko dla dobra swoich bliskich. Oprócz tego jest oczywiście zabójczo przystojny, wysoki i umięśniony. Po prostu facet do schrupania. Jak tu się nie zakochać? On i jego siostra Dee, mimo dużego podobieństwa w wyglądzie, z charakteru są jak ogień i woda. Dziewczyna usilnie szuka normalnej przyjaciółki, podczas gdy jej brat stara się odstraszyć wszystkich ludzi wokół. Niemożna jednak zaprzeczyć, że troszczą się o siebie nawzajem.

Zarys historii jest naprawdę oryginalny, szczególnie aspekt paranormalny. Całość akcji rozwija się stopniowo, ale w tym przypadku zabieg ten wpływa zdecydowanie na korzyść powieści. Relacja między głównymi bohaterami jest intrygująca, a nieprzewidywalność Daemona jeszcze ją urozmaica. Książkę szybko się czyta, historia wciąga nas i zaskakuje, a postacie pojawiające się na kartach powieści stanowią świetną mieszankę. Fajną rzeczą jest dodatek na końcu książki, który ukazuje fragmenty różnych rozdziałów widziane z perspektywy Daemona. Przyznam się jednak, że ja jedynie zaczęłam czytać ten dodatek, gdyż niespecjalnie podobało mi się jego zawodzenie nad Katy. Zwyczajnie nie zaciekawiło mnie, lecz może kiedyś do tego powrócę.

Podsumowując: Zabierając się za „Obsydian” obawiałam się, że będzie to kolejne ckliwe romansidło z paranormalną nutą, której bohaterka będzie rozlazła, nieśmiała i zamknięta w sobie, a rolą Daemona będzie pokazywać mięśnie czającym się na nią niebezpieczeństwom i obdarzenie Katy cudowną, dozgonną miłością, która sprawi, że dziewczyna stanie się bardziej pewna siebie. Jednocześnie miałam wielką nadzieję, że zakocham się w tej powieści jak wiele osób przede mną. Teraz mogę powiedzieć, że może i to doświadczenie nie skończyło się miłością, ale naprawdę bardzo spodobała mi się zarówno historia, jak i bohaterowie, więc jestem jak najbardziej usatysfakcjonowana. Chciałabym jak najszybciej dorwać kolejny tom…

Ocena ogólna: ★★★★★★★★☆☆ (8/10)




I to by było na tyle. Niebawem postaram się nagrać recenzję „Obsydianu” na mój kanał, a wtedy tradycyjnie wstawię Wam filmik na dole. Osobiście uważam, że warto sięgnąć po tę książkę dla czystej rozrywki. Dajcie znać czy ją czytaliście lub zamierzacie. To papa! ;)




niedziela, 10 maja 2015

Napis wydrapany na ławce w szkole podstawowej na Barker Street w Chamberlain: „Carrie White ma nasrane w głowie” - Carrie

8 komentarzy:
Hej! Dziś mam dla Was recenzję kolejnej książki Stephena Kinga. Krótka książka, którą ponownie zekranizowano, czyli „Carrie”. Recenzja wideo powinna za jakiś czas pojawić się na moim kanale, a wtedy link do niej wkleję Wam na dole ;)
















Tytuł: Carrie
Tytuł oryginału: Carrie
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka





Carrie White od dziecka jest kozłem ofiarnym wśród rówieśników. Wychowywana przez radykalnie religijną matkę, nie potrafi dostosować się do szkolnego środowiska, co powoduje, że nieustanie jest obiektem kpin. Przez lata wszystko cierpliwie znosi, aż do pewnego upokarzającego incydentu, kiedy to dziewczyna dostaje pierwszej miesiączki. Ten zapoczątkowuje serię zdarzeń, które na zawsze odmienią życie Carrie, a przede wszystkim nią samą.

Przyznam, że po tak krótkiej, bo zaledwie dwustu stronicowej książce, spodziewałam się nieco szybszego rozwoju akcji. Jednak King po raz kolejny pokazuje mi swój specyficzny styl - powolny tok wydarzeń przez 2/3 powieści, a potem natłok akcji do samego końca. Tak właśnie jest w „Carrie”. Przez około sto dwadzieścia stron historia strasznie mi się dłużyła. Nie mogłam nazbyt się do niej przekonać, mimo iż główna ciekawił mnie rozwój zdarzeń w życiu głównej bohaterki. Jednak kiedy wreszcie zaczęło się coś dziać, skończyłam książkę bardzo szybko.

Sama Carrie jest interesującą, dość osobliwą postacią. Zaszczuta przez matkę z jej religijną obsesją, dziewczyna nawet nie ma możliwości otworzyć się na innych ludzi. Nieśmiała, zdystansowana i wręcz zacofana, jeżeli chodzi o niektóre codzienne tematy, pokornie znosi wszelkie zniewagi pod jej adresem, choć widać, że jest już na skraju załamania. A w związku z tym budzi się w niej cecha, czy raczej umiejętność, która z ofiary może zrobić zwycięzcę.

Matka Carrie jest kobietą, którą możnaby opisać w trzech słowach - chora na umyśle. To określenie najlepiej do niej pasuje po tym, co wyprawiała na kartach tej powieści. Nawet „przesadnie religijna” nie oddaje sensu jej zachowania. Przy każdej styczności z tą kobietą w czasie czytania miałam ochotę ją udusić. Bardzo współczułam Carrie takiej matki. Jestem pewna, że każdy kto czytał tę powieść podziela moje zdanie.

Cały zarys historii był naprawdę ciekawy. Szczególnie podobało mi się w jaki sposób ta książka jest napisana i bynajmniej nie chodzi mi o sam styl pisania Stephena Kinga. Otóż oprócz toczących się na bieżąco zdarzeń, całej historii towarzyszą również fragmenty reportaży czy książek, które opisują i komentują przyczyny, przebieg i skutki wydarzeń, będących kulminacją akcji powieści i o których czytamy w drugiej połowie książki. Ten zabieg sprawił, że zagłębiając się w lekturę miałam wrażenie jakbym oglądała film dokumentalny. Jeżeli zaś chodzi o sposób pisania Kinga, to jak nadmieniałam jest on dość specyficzny dla autora - wolny rozwój akcji, lecz ciekawie zapowiadający się wątek. Poza tym język, którym się posługuje jest bardzo bezpośredni. Stephen King nie zachowuje żadnego tabu, co dla mnie akurat nie stanowi problemu.

Podsumowując: „Carrie” to krótka książka, lecz pomimo tego nie mogłabym jej przeczytać za jednym razem. Powieści Kinga po prostu mają to do siebie, że tylko wytrwali mogą przebrnąć przez początki, ale naprawdę warto. Sposób w jaki historia została przedstawiona, czyli przeplatanie bieżących wydarzeń z fragmentami reportaży niezwykle urozmaica powieść, wręcz podtrzymuje zainteresowanie czytelnika. Generalnie historia wykreowana przez Stephena Kinga jest bardzo dobra, choć natężenie religijnego wątku było dość męczące. Dlatego całość oceniam na zasłużone siedem gwiazdek.

Ocena ogólna: ★★★★★★★☆☆☆ (7/10)




I to by było na tyle. Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się wyjść na prostą z zaległymi filmikami i nagram np. recenzję „Carrie”. Jak na razie musicie cierpliwie poczekać, zapewniam, że już nie długo. To papa! ;)




© Agata | WS | 1, 2.